niedziela, 15 marca 2015

„Ostatnia arystokratka” – Evžen Boček



Ja wiem, że dla wielu określenie zabawna książka brzmi jak oksymoron. Czasami jednak zdarzają się, wierzcie mi, książki, które doprowadzają człowieka do łez… Ze śmiechu – rzecz jasna. I jeśli miałabym wskazać książkę, której czytanie związane jest z ciągłymi, niekontrolowanymi wybuchami śmiechu, książkę cudownie zabawną, wskazałabym właśnie na „Ostatnią arystokratkę” czeskiego autora Evžena Bočka.


Mary Kostka to amerykańska nastolatka mieszkająca w Nowym Jorku. Amerykanka z czeskimi korzeniami. Ba, okazuje się, że korzeniami nie byle jakimi, bo arystokratycznymi. Pewnego dnia rodzina Mary dowiaduje się, że oddana im zostaje rodzinna posiadłość – zamek na Kostce w Czechach. Zamek, który przodkowie Mary już pięciokrotnie w historii tracili (najpierw na rzecz zakonu krzyżackiego, potem husytów, potem Habsburgów, wreszcie Hitlera, by w końcu przypadł komunistom). Teraz jednak Mary wraz z rodziną musi porzucić swoje uporządkowane amerykańskie życie i wrócić do arystokratycznej posiadłości przodków. A problemy z tym związane piętrzą się już od samego początku, bo jak na przykład zabrać ze sobą urnę z prochami wszystkich Kostków zmarłych na obczyźnie (łącznie dwanaścioro), skoro bilet lotniczy dla nieboszczyka jest z niewyjaśnionych przyczyn droższy niż dla zwykłego pasażera? Nie ma wyjścia – rodzina przez tydzień opycha się orzeszkami ziemnymi, by prochy zmarłych przewieźć w woreczkach po orzechach. Pech jednak wydaje się być w herbie rodziny Kostków, bo nie opuszcza familii nawet na moment, powodując, że co chwilę wikłają się w zupełnie absurdalne sytuacje. Dla bohaterów – wszystko układa się beznadziejnie, dla czytelników - tym lepiej, bo to tylko potęguje komiczność świata wykreowanego przez Czecha.


Jak w rasowej komedii nie brakuje tutaj galerii osobliwych i przezabawnych postaci: matka Mary, Vivien - informacje o byciu arystokratką czerpie z licznych biografii księżnej Diany, ojciec – hrabia Franciszek – popada w skrajne skąpstwo, gdy okazuje się, że oprócz zamku (ze służbą w komplecie!) nie posiada kompletnie nic. Hrabia całe dnie i noce ślęczy więc nad rodowymi papierami, by odszukać tego przodka, który majątek rodziny doprowadził ruiny. Dodajmy do tego pracowników zamku: sięgającego do kieliszka ogrodnika – pana Spocka, kucharkę panią Cichą, a przede wszystkim kasztelana zamku – Józefa, która nie cofnie się przed niczym, by przepłoszyć z zamku turystów (jedyne źródło jako takich dochodów dla spłukanych Kostków). Mieszanka wybuchowa gotowa.


„Ostatnia arystokratka” to doskonałe remedium na chandrę. Książka cudowna, zabawna, rozkoszna, tryskająca absurdalnym humorem. Nie dziwi więc, że u naszych południowych sąsiadów stała się prawdziwym bestsellerem, zdobywając tytuł najzabawniejszej książki roku, bo to naprawdę doskonała komedia. Rozrywka w czystej postaci. Z całego serca życzę, aby również polskim czytelnikom ta książka przyniosła tyle samo radości. „Ostatnia arystokratka” zasługuje bowiem na to, by było o niej głośno. Głośno od śmiechu.

Pani eM.
Evžen Boček, Ostatnia arystokratka, wyd. Stara Szkoła, 2015, stron: 254


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz