wtorek, 31 marca 2015

„Szalone życie Rudolfa” – Joanna Fabicka



Joanna Fabicka to osoba wielu talentów: pisarka i felietonistka z zamiłowania, znawczyni sztuki filmowej z wykształcenia. I choć znana mi jest nominowana przed laty do Oskara „Męska sprawa”, którą Fabicka montowała, to dla mnie jest ona przede wszystkim tą osobą, która powołała do życia Rudolfa Gąbczaka i jego dość oryginalną rodzinę. I chwała jej za to.
 „Szalone życie Rudolfa” nie jest z pewnością taką książką, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, zwłaszcza kanonem lektur szkolnych, bo czytanie tego fikcyjnego dziennika nastolatka to rozrywka w czystej postaci. Książka opowiada nam o przygodach 14-letniego Rudolfa Gąbczaka, którego życiorys mógłby posłużyć za scenariusz do naprawdę dobrej komedii. Poznajemy również rodzinę głównego bohatera, która jest jeszcze bardziej pokręcona i zwichrowana niż Rudolf. Krótka prezentacja: Krystyna Gąbczak, rodzicielka, z wykształcenia psycholog, z zamiłowania zagorzała feministka prowadząca kółko dla uciśnionych mężatek z osiedla. Gaweł Gąbczak, ojciec o duszy artysty, jednak bez większych sukcesów na koncie. Aktualnie przechodzi kryzys wieku średniego, co doprowadza go do romansu z koreańską artystką (guzy pewne!). Nie można nie wspomnieć o babci – wszystkim w jej wieku życzę takiego wigoru (choć może lepiej nie). O wyczynach tej staruszki po całym osiedlu krążą legendy. No bo kto, mając na liczniku siedemdziesiąt lat, planuje ślub z kucharzem? Korsykańskim – żeby było pikantnie i egzotycznie. Dodajmy jeszcze prawdziwe utrapienie nastolatka – jego bratanka, który jest pewnie potomkiem samego diabła. Ten pięciolatek to najbardziej nieobliczalne stworzenie w życiu tytułowego bohatera – źródło kłopotów i udręk. Potrafi wyrządzić więcej szkód niż… bomba. Cóż, nawet pies głównego bohatera nie wydaje się być do końca normalny. Nie ma się co dziwić, że Rudolfowi trudno zapanować nad otaczającym go chaosem. Bo jego życie to chaos. A jak się do tego doda jeszcze problemy typowego nastolatka (w stylu: jak się niepostrzeżenie dostać do osiedlowego sex-shopu) – ciekawa i zabawna fabuła gwarantowana.   

wtorek, 24 marca 2015

,,Ziarno prawdy" - Zygmunt Miłoszewski



Pod koniec stycznia bieżącego roku do polskich kin trafił film zatytułowany „Ziarno prawdy” – ekranizacja powieści popularnego w ostatnim czasie autora kryminałów, Zygmunta Miłoszewskiego. Sam film cieszył się wielkim zainteresowaniem, a reżysera porównywano nawet do samego Finchera. I właśnie to spowodowało, że postanowiłem bliżej przyjrzeć się powieściom wychodzącym spod pióra Miłoszewskiego. „Ziarno prawdy” to moje pierwsze spotkanie z pisarzem, toteż kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. „Ziarno prawdy” jest to jednocześnie druga część trylogii kryminalnej, którą łączy postać głównego bohatera.

Podobnie jak w pierwszej części, głównym bohaterem jest tutaj prokurator Teodor Szacki. Po rozstaniu z żoną przenosi się do Sandomierza, miasta, które dotąd kojarzyło mu się głównie z przesadną religijnością i ojcem Mateuszem. Ale Sandomierz Miłoszewskiego jest zupełnie inny – w niczym nie przypomina tego z kolorowych pocztówek czy popularnego serialu. Miłoszewskiemu udało się bowiem stworzyć miejsce mroczne, niepokojące, chwilami odstraszające brzydotą. Tworzy to klimat niczym ze skandynawskiego kryminału. Sam prokurator nie odnajduje się najlepiej w nowym miejscu, w którym każdy zna każdego i wszyscy wzajemnie się obmawiają. Nie najlepiej dogaduje się z nowymi znajomymi z pracy i zaczyna popadać w stan jakiegoś odrętwienia. Nie pomaga fakt, że w Sandomierzu nic się nie dzieje, nie ma żadnych spektakularnych przestępstw, dzięki którym Szacki mógłby brylować jako znakomity śledczy. Nie ma się więc co dziwić jego radości, gdy tuż przed Wielkanocą znalezione zostaje zmasakrowane ciało kobiety, a samo śledztwo szybko okazuje się o wiele trudniejsze niż te, które Szacki prowadził wcześniej, choćby ze względu na to, że wszyscy się znają i mogą wzajemnie się kryć, dając alibi. A trup ściele się gęsto – morderca na jednej ofierze nie poprzestaje.

sobota, 21 marca 2015

,,Charlie" - Stephen Chbosky



 „Charlie” to książka, po którą raczej na pewno nie sięgnęłabym sama, gdyby nie namowy mojej przyjaciółki i pochlebne recenzje w internecie.  Powieść została napisana przez Stephena Chbosky’ego w 1999 roku, a niedawno przeniesiona na ekran. W główne role wcielili się m.in. Logan Lerman (Charlie) i Emma Watson (Sam). Książka jest całkiem krótka i szybko się ją czyta (jest pisana w formie listów Charliego do „Przyjaciela”, którego tożsamość jest ukryta).

Myślę, że niestety sam tytuł i okładka mogą sprawić, że na wstępie zniechęcimy się do tej pozycji i nie sięgniemy po tę w gruncie rzeczy świetną książkę. Napiszę wprost - okładka nie zachwyca, dlatego czytelnik, szukając książki w księgarni, raczej nie weźmie „Charliego” do ręki, myśląc sobie: „O ta książka wygląda interesująco…”. Nie, pewnie nawet jej nie zauważy wśród grzbietów innych książek.  Angielski tytuł „The Perks of Being a Wallflower”  podoba mi się znacznie bardziej, w pełni oddaje to, o czym opowiada fabuła. Stąd moje pytanie: jakim cudem „The Perks of Being a Wallflower” w polskich księgarniach pojawia się jako po prostu „Charlie”??? Jest to wielka krzywda dla tej powieści, gdyż zamiast interesującego tytułu mamy ot taki, nijaki, nieciekawy. Rozumiem jednak, że przetłumaczenie tego właśnie tytułu mogło stanowić zagwozdkę dla niejednego dobrego tłumacza. W polskim słowniku bowiem nie mamy do końca odpowiednika na słowo wallflower. A takim wallflowerem był Charlie.

czwartek, 19 marca 2015

Na Noże #1: Książka vs. Film - ,,Gra Endera"



„Gra Endera”  - Orson Scott Card

Oto jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam.  Zdaje się , że każde słowo jest tu na swoim miejscu.  Postacie, jakie wykreował Card, są genialne. Każda z nich ma tu do odegrania swoją rolę – w większości będzie to rola w życiu Endera. To one go ukształtują: stworzą jego lęki, obawy, cele i wartości. Pomimo że jest to science-fiction, książka dotyka bardziej ,,ziemskiego” życia, istoty człowieczeństwa, w końcu - jak daleko można się posunąć, żeby wygrać.  Objętościowo powieść to ponad 300 stron, natomiast treściowo… mistrzostwo świata.





 „Gra Endera” - reż. Gavin Hood

Reżyser Gavin Hood prawdopodobnie zna odpowiedź na pytanie  ,, jak z genialnej książki stworzyć coś całkowicie miernego?”.  W całym filmie nie wyszło mu dużo rzeczy. Na pierwszy rzut oka rzuca się odwzorowanie fabuły: pominięcie masy istotnych wątków i uproszczenie ciężkiej i  głębokiej w swej brutalności Gry, do której zaprzątnięty jest Ender, do rozmiarów zabawy dla dzieci. Skoro o Enderze mowa, książkowy bohater stanowi najgenialniejsze z grupy superinteligentnych dzieci, natomiast w filmie większość genialnych pomysłów podsuwają mu postacie poboczne. Dodatkowo źle dobrane aktorstwo (jedynie jako tako wypada Moises Arias w roli brutalnego Bonza; Harrison Ford przedstawiany jest jako główna gwiazda filmu, jego postać natomiast w książkowym oryginale bierze udział może w trzech scenach?) i dodatkowo - kiepskie dialogi. Jedyny plus to (chociaż niewyróżniające się jak na dzisiejsze czasy) zdjęcia.


Może lepiej najpierw obejrzeć film, który w porównaniu z powieścią Orsona Scotta Carda przynosi wiele rozczarowań? Wtedy na później zostawimy sobie to, co zdecydowanie lepsze – powieść.


Książka vs. Film 1:0
Julia

środa, 18 marca 2015

„ Gra Endera” - Orson Scott Card



Spełnił się najgorszy koszmar nas wszystkich. Ziemia została najechana przez kosmitów lepszych od nas pod każdym względem. Miliony ludzi zginęły, świat chylił się ku upadkowi. Przetrwaliśmy tylko dzięki genialnemu dowódcy. Były dwie inwazje, nie jesteśmy już bezbronni. Teraz ziemia wykona pierwszy ruch...

Wobec ciągłego zagrożenia ze strony „Robali” stworzono system mający wyszkolić i wychować przyszłych żołnierzy, dowódców, bohaterów, którzy wygraliby wojnę. Zniesiono zakaz  przyjmowania do wojska nieletnich, to właśnie oni są przyszłością świata. Dzieci niełatwo jest nauczyć walczyć standardowymi metodami, dlatego wymyślono Grę polegającą na symulowanych walkach i skomplikowanych testach umysłu. Gra jest wszystkim, każdy chce wygrać, tym samym zapominając o własnych pragnieniach i potrzebach, stając się jednocześnie idealnym żołnierzem gotowym zrobić wszystko, żeby wygrać. Nie tylko Grę.

Rząd znalazł małżeństwo możliwe do wydania na świat przyszłych geniuszy i „zaopiekował” się ich dziećmi. Peter  był sprytny i inteligentny, ale za to mściwy i okrutny. Drugie z dzieci państwa Wieczorków – Valentine - nie ustępowało starszemu bratu inteligencją, jednak pod innymi względami było jego przeciwieństwem: żeby zostać przywódcą i poprowadzić Ziemię do zwycięstwa, była za łagodna, nie mogłaby znieść okropieństw wojny. Ender był Trzeci. Nigdy nie powinien się urodzić przez zakaz posiadania więcej niż dwójki dzieci, ale przyszedł na świat i zrobi wszystko, żeby przetrwać i zwyciężyć. Od ukończenia szóstego roku życia wychowuje go wojsko. Nie ma przyjaciół, kontaktu z rodziną, chwili wytchnienia ani dzieciństwa. Zrobi wszystko, żeby być najlepszym i mu się to udaje. Ender zwycięża w grach nie do wygrania i rozwiązuje problemy, których nie rozwiązał nikt inny. Jest pod każdym względem cudowny i najlepszy. Czy uda mu się wygrać Grę i pokonać własne ograniczenia? Tego dowiecie się sami. A zapewniam, że dowiedzieć się warto.

niedziela, 15 marca 2015

„Ostatnia arystokratka” – Evžen Boček



Ja wiem, że dla wielu określenie zabawna książka brzmi jak oksymoron. Czasami jednak zdarzają się, wierzcie mi, książki, które doprowadzają człowieka do łez… Ze śmiechu – rzecz jasna. I jeśli miałabym wskazać książkę, której czytanie związane jest z ciągłymi, niekontrolowanymi wybuchami śmiechu, książkę cudownie zabawną, wskazałabym właśnie na „Ostatnią arystokratkę” czeskiego autora Evžena Bočka.


Mary Kostka to amerykańska nastolatka mieszkająca w Nowym Jorku. Amerykanka z czeskimi korzeniami. Ba, okazuje się, że korzeniami nie byle jakimi, bo arystokratycznymi. Pewnego dnia rodzina Mary dowiaduje się, że oddana im zostaje rodzinna posiadłość – zamek na Kostce w Czechach. Zamek, który przodkowie Mary już pięciokrotnie w historii tracili (najpierw na rzecz zakonu krzyżackiego, potem husytów, potem Habsburgów, wreszcie Hitlera, by w końcu przypadł komunistom). Teraz jednak Mary wraz z rodziną musi porzucić swoje uporządkowane amerykańskie życie i wrócić do arystokratycznej posiadłości przodków. A problemy z tym związane piętrzą się już od samego początku, bo jak na przykład zabrać ze sobą urnę z prochami wszystkich Kostków zmarłych na obczyźnie (łącznie dwanaścioro), skoro bilet lotniczy dla nieboszczyka jest z niewyjaśnionych przyczyn droższy niż dla zwykłego pasażera? Nie ma wyjścia – rodzina przez tydzień opycha się orzeszkami ziemnymi, by prochy zmarłych przewieźć w woreczkach po orzechach. Pech jednak wydaje się być w herbie rodziny Kostków, bo nie opuszcza familii nawet na moment, powodując, że co chwilę wikłają się w zupełnie absurdalne sytuacje. Dla bohaterów – wszystko układa się beznadziejnie, dla czytelników - tym lepiej, bo to tylko potęguje komiczność świata wykreowanego przez Czecha.

czwartek, 12 marca 2015

„Zostań, jeśli kochasz”- Gayle Forman


„Zostań, jeśli kochasz” to powieść Gayle Forman. Przed ekranizacją tytuł książki brzmiał „Jeśli zostanę” i ten tytuł trafia do mnie bardziej. Łączy się z fabułą książki i ukazuje jej sens. Natomiast tytuł „Zostań, jeśli kochasz” zmienia tę książkę w zwykłe romansidło, książkę bez żadnego dna czy sensu. Tymczasem „Jeśli zostanę” to bardzo ciekawa powieść, która pokazuje sytuację, w jakiej może się znaleźć każdy z nas, wybór, który możliwe, że każdy z nas  będzie musiał dokonać.
            „Jeśli zostanę” opowiada historię Mii w formie retrospekcji. Mię poznajemy w dniu tragicznego wypadku jej rodziny. Miał to być zwykły rodzinny wyjazd do znajomych. Niestety w trakcie drogi do znajomych w rodzinę Mii uderza ciężarówka. Giną wszyscy oprócz Mii. Ona budzi się, będąc w stanie zwieszenia między życiem a śmiercią. To tylko od niej zależy, czy będzie dalej żyć czy umrze. Mia zostaje odwieziona przez ratowników do szpitala, gdzie jest operowana. Po operacji nie budzi się ze śpiączki, lecz pozostaje w zawieszeniu między życiem a śmiercią. Widzi wszystko, co się dzieje naokoło niej, lecz nic nie może zrobić ani poczuć. Wtedy czytelnik zaczyna się dowiadywać więcej o Mii. Ona wraca wspomnieniami do swojego życia. Ma pasję - granie na wiolonczeli. Ma idealnego chłopaka, który zaczyna karierę rockmena  i kochającą rodzinę. Możliwe, że dostanie się do najlepszej szkoły muzycznej w Stanach. Co należy wybrać, gdy ginie twoja najbliższa rodzina? Żyć czy umrzeć?

niedziela, 8 marca 2015

„Uczeń skrytobójcy”- Robin Hoob



Przed przeczytaniem tej powieści myślałam, że wiem, o czym będzie. Już wielokrotnie spotykałam się z książkami, w których mamy  do czynienia z mistrzem szkolącym swojego ucznia w jakimś trudnym i elitarnym zawodzie, po czym z dumą obserwującym jego wybitne osiągnięcia. W tym jednak przypadku autorka (bo jak się okazuje, za pseudonimem Robin Hobb stoi kobieta) odeszła od schematu i zamiast na samej nauce trudnej sztuki skrytobójstwa skupiła się na postaci głównego bohatera i zarazem narratora tej opowieści, co sprawiło, że książka przypominała pamiętnik albo kronikę, przez co podobała mi się zdecydowanie mniej niż na przykład „Zwiadowcy”, w których  również mamy do czynienia z motywem mistrz i uczeń

Bastard –  syn z nieprawego łoża następcy tronu księcia Szczerego wychowywany wśród psów i koni przez stajennego swojego ojca - nigdy nie uważał się za niezwykłą osobę i w sumie nie wie, co stanie się z nim w przyszłości, na którą nie ma właściwie żadnego wpływu. Pewnego dnia dostaje od króla ciekawą propozycję, by służyć mu i stać się jego skrytobójcą usuwającym kłopotliwych dla króla ludzi. Natychmiast się na nią zgadza. Wkracza na ścieżkę ucznia skrytobójcy, która zawodzi go w sam środek historii jednego z sześciu królestw.