O
książkę "Wikingowie. Wilcze dziedzictwo" w naszej redakcji toczył się
bój, bo chętnych do przeczytania w pierwszej kolejności było więcej niż
egzemplarzy powieści. W końcu książka trafiła w moje ręce. Spędziłem z nią
długie wieczory, otulony kocem, pijąc kawę i przenosząc się w świat X-wiecznych
wikingów. Po skończeniu książki mogę powiedzieć tylko: było warto.
Przejdźmy
od razu do krytyki, a niemałą ilość zalet przedstawię na końcu. Nie uznaję
siebie za wielkiego speca od kultury nordyckiej/skandynawskiej, jednak mogę się
pochwalić niemałą wiedzą. Wiedzą tą albo nie może pochwalić się projektant
okładki, albo celowo wykorzystuje potoczne wyobrażenie związane z wikingami. Już śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż (wydaje mi
się, że) Asgot z Czerwoną Tarczą, ojciec głównego bohatera, jest przedstawiony
w rogatym hełmie. Tego typu pancerne okrycie głowy pojawiło się dopiero w
operach w XVIII wieku i służyło wyłącznie jako ozdoba. Jak wojownik miałby
wykręcać młyńce nad hełmem na głowie, z którego odstają dwudziestocentymetrowe
rogi?
Ponarzekałem
sobie na początek na stronę graficzną, ale nie to jest przecież najważniejsze. Pora
skoncentrować się na clue każdej powieści.