Cztery
fale wystarczyły, żeby zminimalizować populację ludzkości liczącą siedem
miliardów do marnych kilku setek. Pierwsza fala - brak elektryczności. Druga -
tsunami. Trzecia - zaraza. Czwarta - Uciszacze. To. Jeszcze. Nie. Koniec.
Przybysze
to nie Obcy. Obcy to te istoty, które hodujecie w głowach lub które pokazuje
się nam na filmach. One mówią po
angielsku i zazwyczaj wyglądają jak skrzyżowanie człowieka z ośmiornicą lub
leniwcem. Przybysze natomiast to rasa istot pozaziemskich, które są
tysiąckrotnie bardziej zaawansowane niż człowiek. Bynajmniej nie przyleciały na
Ziemię w celach pokojowych czy edukacyjnych. „A prawda jest taka, że jak już nas znaleźli, to było po nas”*.
Raczej nie ma już ratunku. „Równie dobrze
karaluch [czytaj: człowiek] mógłby
sobie przygotować plan powstrzymania buta, który właśnie zmierza go zmiażdżyć”.
Co robić? Módl się o przeżycie.
„Piąta fala”
Bestsellerowa
trylogia Ricka Yanceya jest reklamowana jako jeden z najlepszych cyklów science fiction dla młodzieży, niektórzy uważają, że to
najlepszy cykl science fiction w ogóle. Pierwsza część zapowiadała się naprawdę
spektakularnie, jako że autor postanowił się wykreować na nowo jeden z
największych motywów współczesnej popkultury: kosmitów. Mieli być lepsi,
więksi, groźniejsi, inteligentniejsi. Problem w tym, że szybko się okazuje, że
faktycznie tak jest, ale przez pierwsze… kilka stron. W efekcie jest to książka
o sztuce przetrwania w ostatkach umierającego świata, samotnej egzystencji,
akceptacji takich spraw, jak utrata najbliższych.
Tak
więc bezpośredniej konfrontacji, regularnej wojny raczej próżno szukać. Yancey
nakreślił co prawda kosmiczne wątki w tle, głównie dotyczące historii
wyniszczenia ludzkości. Trzeba przyznać, że jest to inteligentny, spójny i
szokujący obraz, ale w stosunku do całości – niewielki. Naprawdę szkoda, że
autor nie zagłębił się w psychikę Przybyszów, nie nakreślił bardziej ich
sylwetek – w mojej opinii jest to największa wada „Piątej fali”.
Na
pierwszy plan wychodzi oczywiście główna bohaterka - Cassie Sullivan – sierota,
która wyrusza z misją odbicia uprowadzonego brata z rąk kosmitów. Z jednej
strony mała dziewczynka w ciele nastolatki, z drugiej bohaterka pozostawiona na
pastwę losu. Naprawdę ciężko stwierdzić, czy Yancey wykreował bardziej „ludzką”
czy irytującą postać. W pewnym momencie Cassie przedziera się przez las,
uciekając przed kulami zdradzieckich żołnierzy, w innym płacze nad
nieodwzajemnioną miłością. Jest to pewna niekonsekwencja, która razi. Zupełnie
jakby autor chciał podkreślić, że ludzie, którzy pozostali są nadal ludźmi - i
nic ponad to - ale poszedł po niewłaściwym froncie (rozterki głównej bohaterki
z cyku „kocha czy nie kocha” i „pokochać go czy nie” raczej nie współgrają z
mrocznym post-apokaliptycznym klimatem).
Tak
więc „Piątą falę” należało by
traktować jako typowe postapo - inaczej całość może wydać się
rozczarowująca. Należy również mieć na uwadze, że jest to książka skierowana do
młodzieży i elementów typowo młodzieżowych ma naprawdę wiele. Próżno w niej
szukać czegoś tak inteligentnego jak w „Grze Endera” choćby, albo u innych klasyków gatunku, ale pod względem akcji i rozwoju
fabuły jak najbardziej trzyma poziom. Po „Piątą falę” sięgnąć warto, bo pomimo
tych wad ma również kilka plusów. Pytanie tylko, czy kontynuować warto
kontynuować całą serię?
„Piąta fala: Bezkresne morze”
(recenzja
nie zawiera spoilerów wpływających na odbiór fabuły ani dotyczących pierwszego
tomu)
Szczerze
mówiąc, po przeczytaniu poprzedniej części miałam duże wątpliwości, czy zabrać
się za „Bezkresne morze” ponieważ
(a): przeczytałam kilka niepochlebnych opinii sugerujących, że nie jest to
udana kontynuacja, (b): pierwsza część nie była na tyle porywająca, żeby od
razu sięgać po drugi tom. Ale sięgnęłam i… zdecydowanie nie żałuję!
Osobom
szukającym wartkiej akcji pozbawionej nastoletnich dylematów, „Bezkresne morze” powinno przypaść
bardziej do gustu niż „Piąta fala”.
Akcja bowiem rwie do przodu już od pierwszych stron, szczególnie, że powieść
zaczyna się prawie w tym samym momencie, w którym kończy się poprzedni tom.
Właściwie mamy tu tylko dwa wątki, w tym jeden poboczny - otwierający i
kończący powieść – dlatego przez połowę książki ciężko wywnioskować, do czego
to wszystko zmierza i, co ważniejsze, jak połączy się w finale (w ostatniej
części trylogii). Jednak po pewnym czasie przestaje to być ważne, bo powieść
jest bardzo dynamiczna i zwyczajnie przykuwa uwagę innymi kwestiami. Ciężko się
od niej oderwać choćby na chwilę.
Rick
Yancey ponownie postanowił wprowadzić zmianę narracji (tym razem prym wiedzie
znana z poprzedniej części Ringer) i podobnie jak w przypadku „Piątej fali”, był to strzał w
dziesiątkę. Cassie Sullivan jest irytującą bohaterką, a narracja pisana z jej
perspektywy stanowi najgorszą część powieści. Dzięki Bogu, nie jest jej za
wiele. Ringer z kolei jest bohaterką z
krwi i kości, dlatego bardzo przypadła mi do gustu. Jest to postać wielowymiarowa,
o której w pierwszej części nie wiemy za wiele, w „Bezkresnym morzu” natomiast autor rozwija jej sylwetkę w sprawny i
przemyślany sposób. Chociażby z tego względu warto sięgnąć po kontynuację.
Przez
długi czas zastanawiałam się, jak Yancey zamierza pokierować fabułą, żeby
wszystko ułożyło się w harmonijną i racjonalną całość, ale muszę przyznać, że
udało mu się zrobić dwie rzeczy: po pierwsze, zmienić całkowicie tok tej
historii i znaleźć na to całkiem niezłe rozwiązanie, które ani nie jest
nieadekwatne, ani wzięte prosto z kosmosu (w tym przypadku dosłownie). Po
drugie, „Bezkresne morze” nie jest
typowym łącznikiem pomiędzy pierwszą a
trzecią częścią, ale stanowi ważny element układanki, który jest naprawdę
zaskakujący. W dodatku ciężko przewidzieć, w jakim kierunku zmierza akcja i co
dokładnie wydarzy się w trzeciej części. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że
będzie to sprawnie ułożona wizja.
„Bezkresne morze”
stanowi naprawdę udaną kontynuację, ponieważ nie ma żadnych elementów, które
mógłby razić w oczy w stosunku do „Piątej
fali”. Jest to tak samo dobrze napisana – a może nawet lepiej – książka, w
której znajduje się kilka odpowiedzi na pytania postawione wcześniej,
jednocześnie nie zmniejszając ciekawości czytelnika. Plus za zmianę narracji,
poszerzenie niektórych wątków i – w końcu! – wyraźniejsze nakreślenie sylwetek
Przybyszów. Seria ma wielki potencjał,
zauważalny dopiero w drugiej części, a ja trzymam kciuki, że autor trafnie wykorzysta
go w finale.
Jeśli
zastanawiacie się, czy po „Piątej fali”
sięgnąć po kontynuację, odpowiedź brzmi: TAK! Koniecznie! Jeśli przy pierwszej
części zaciskaliście zęby z niecierpliwości, „Bezkresne morze” nie powinno Was rozczarować – jest to powieść
dużo bardziej dynamiczna, przemyślana, inteligentna. Mówiąc krótko,
zdecydowanie lepsza. Pozostaje nam tylko czekać na zakończenie tej trylogii,
która z kosmitami ma mniej wspólnego, niż mogłoby się wydawać.
Julia
Piąta
fala:
Piata
fala │Piąta fala: Bezkresne morze │The Last Star (premiera w 2016 roku)
Rick
Yancey, Piąta fala, Wydawnictwo
Otwarte, 2013, stron: 510
Rick
Yancey, Piąta fala: Bezkresne morze,
Wydawnictwo Otwarte, 2014, stron: 416
* Cytaty pochodzą z książki Piąta fala, autorstwa Ricka Yancey
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz