wtorek, 27 października 2015

Ścieżki Północy” - Richard Flanagan



„Można zamknąć koszmar w książce, jeśli nada mu się formę i znaczenie, w prawdziwym życiu koszmar nie ma jednak formy ani znaczenia. On po prostu jest. A kiedy króluje koszmar, to jest tak, jak gdyby na całym świecie nie było nic oprócz tego.” (s. 33)

W 1942 roku Japonia rozpoczęła realizację morderczego projektu, który miał jej ułatwić okupację  Birmy i prowadzenie działań wojennych - budowę Kolei Birmańskiej, która miała liczyć ponad czterysta kilometrów i łączyć miasta Bangkok (Tajlandia) i Rangun (Birma). Projekt zdawałoby się niewykonalny ze względu na ukształtowanie terenu i warunki naturalne.  Dlatego też budowa trasy pochłonęła ponad sto tysięcy ludzkich istnień, w tym jeńców wojennych. Nie dziwi więc nazwa, pod jaką funkcjonuje ta trasa – Kolej Śmierci. Bo rzeczywiście – kiedy w 1943 roku po raz pierwszy otwarto wreszcie tę trasę, widokiem, jaki towarzyszył podróżnym, były rabaty ludzkich szkieletów. W takim samym bowiem  stopniu jak drzewa tekowe czy żelazne szyny budulcem pod drogę kolejową byli sami jeńcy.

Jeńcem wojennym nr 335 w japońskiej niewoli był ojciec Richarda Flanagana – jeden z niewielu ocalałych. Powieść czerpie z jego wojennych doświadczeń i przeżyć, jest próbą zamknięcia w słowach i powieściowej formie koszmaru, który i trudno sobie wyobrazić, i trudno zrozumieć, i pewnie równie trudno opisać.  Próbą najwyższych lotów zresztą. Przewodniczący jury Nagrody Bookera, ogłaszając laury dla „Ścieżek Północy”, powiedział, że zwykle kapituła nagradza powieści bardzo dobre, ale tym razem wyróżniła arcydzieło. Nie było w tym stwierdzeniu ani kokieterii, ani przesady. „Ścieżki Północy” to powieść, którą z pewnością zaliczać się będzie do najważniejszych powieści XXI wieku i czytać się ją będzie z takim samym zainteresowaniem za dziesięć, dwadzieścia, czterdzieści lat. A tak się dzieje w przypadku dzieł wielkich, bo inne zwykle przemijają, popadają  w zapomnienie.

Głównym bohaterem powieści, ogniwem scalającym różne płaszczyzny czasowe, jest chirurg Dorrigo Evans. Poznajemy go jako leciwego mężczyznę, dobrze sytuowanego i cieszącego się społecznym poważaniem, ale zgorzkniałego i dość cynicznego, jeśli chodzi o podejście do życia i stosunek do kobiet. Bohater to niekoniecznie wzbudzający sympatię czytelnika, dlatego kiedy poznajemy jego wcześniejsze losy, zwłaszcza okres wojenny, aż trudno  uwierzyć, z jakim oddanym, pełnym poświęcenia człowiekiem mamy do czynienia. Ale też pewnie, patrząc przez pryzmat tych wojennych doświadczeń, jesteśmy w stanie zrozumieć, co uczyniło Evansa człowiekiem tak zgorzkniałym. Fizycznie przeżył wojenną makabrę, jako człowiek wyszedł z tego piekła poniekąd martwy – chociaż egzamin z człowieczeństwa w tym czasie obłędu zdał (choć sam pewnie by z tym polemizował). Dorrigo Evans jako dwudziestoparolatek i świeżo upieczony lekarz trafia do japońskiego obozu jenieckiego w azjatyckiej dżungli. A codzienność jeńców pracujących przy budowie Kolei Birmańskiej jest zatrważająca: głód, chłód, skrajne wycieńczenie, okrucieństwo Japończyków znęcających się nad więźniami bez opamiętania, liczne choroby (malaria, beri beri, pedagra), warunki bytowe urągające godności człowieka. A przede wszystkim śmierć: więźniowie umierają co chwilę, ale Dorrigo z takim samym zapałem walczy o każdego z nich, choć możliwości ma niewielkie, a szanse w tej nierównej walce ze śmiercią równe zeru.  „Wszyscy byli jeńcami Japończyków, a on był więźniem nadziei swoich żołnierzy.” (s. 63) – to on decydował o tym, kogo wysłać do pracy, kogo pozostawić w prowizorycznym szpitalu. Tragizm jego położenia wynikał ze świadomości, że i tak wysyła tych ludzi (niezdolnych do pracy, ledwo utrzymujących się na nogach) na śmierć, bo po kilku tygodniach w dżungli na cud zakrawało znaleźć kogo, kto zachował się przy zdrowiu. Wybierał tych, dla których śmierć była po prostu mniej prawdopodobna niż dla innych, bardziej schorowanych, bardziej wygłodzonych. I tak ta niemal heroiczna walka o ocalenie kolejnego człowieka wypełniała każdy dzień lekarza, doprowadzając na skraj obłędu.  Wstrząsające są opisy codzienności więźniów w tym japońskim obozie: okrucieństwo Japończyków, pastwienie się nad jeńcami, poniżanie ich, wyczerpanie, powolne umieranie i w końcu śmierć pozbawiona czci, wzniosłości, a uwalona błotem, fekaliami, w upodleniu.  Z drugiej zaś strony uderza solidarność ofiar w obliczu ich losu: Albowiem odwaga, ocalenie, miłość – to wszystko nie żyło tylko w jednym żołnierzu, lecz w nich wszystkich, a kiedy umierało, umierał każdy z nich; dlatego zaczęli wierzyć, że opuścić jednego ze swych towarzyszy, to tak jak opuścić samego siebie”. (s. 203)

Autor, opisując w gruncie rzeczy bezsens wojny, wpisuje swoje rozważania w szerszy kontekst historyczny, a nawet historiozoficzny. Więźniowie pracujący nad koleją budują kolej, która ma być wielkim hołdem dla cesarza Japonii, symbolem postępu i wielkości. Kiedy Dorrigo przygląda się rysunkom swojego zmarłego współwięźnia, rysunkom przedstawiającym budowę Kolei Śmierci, niewolniczą pracę tysięcy, zastanawia się nad tym, jak przyszłe pokolenia mogą interpretować to pozostawione świadectwo. Kiedy bowiem dzisiaj podziwiamy chociażby osiągnięcia cywilizacji starożytnych, czy zastawiamy się nad tym, jak powstały? Czy wyrażamy swoje ubolewanie w stosunku do tych tysięcy niewolników, którzy zginęli, wznosząc piramidy, pałace,  budując choćby Sankt Petersburg? Czy wyrażamy raczej swój podziw dla wielkości, majestatu dzieła, które do dziś stoi (przykrywając kości tych, którzy budowie oddali swoje życie)?  Stoi i cieszy oko, przyciągając rzesze turystów. No właśnie. Na to między innymi zwraca uwagę Flanagan – na historyczną pamięć (i niepamięć zarazem), ukazując budowę kolei w tej szerszej perspektywie. Zmuszają też  „Ścieżki Północy”  do zadania sobie pytania o odpowiedzialność, taką historyczną, bo przecież  kiedy Japonia kapitulowała, kiedy zaczęto rozliczać zbrodniarzy wojennych, kiedy ogłaszano kolejne wyroki śmierci na kolejnych japońskich żołnierzach, nikt nie śmiał rozliczać samego cesarza Japonii – ten pozostawał na wolności, a uśmiercano tych, którzy byli przecież tylko narzędziami w jego rękach, wykonawcami jego woli. Gdzie tutaj sprawiedliwość?

„Ścieżki Północy” to jednak nie tylko wojenna opowieść, to też (a może przede wszystkim) rozciągnięta na wiele lat historia miłości Dorriga Evansa do żony jego wuja – Amy. Miłości zakazanej, ale jednocześnie tej najprawdziwszej, choć trudnej.  Miłości odbierającej zmysły i jednocześnie je wyostrzającej. Miłości nadającej życiu sens. Miłości namiętnej i zmysłowej, prowadzącej na skraj szaleństwa.  Miłości naznaczającej całe życie dwojga bohaterów. Miłości, która zostaje gwałtownie przerwana między innymi przez wojenną rzeczywistość rozdzielającą kochanków. Ale miłości, która dawała też bohaterowi siły na przetrwanie tego azjatyckiego piekła, bo stanowiła jedyny powód do życia. A po wojnie… – to chyba ta pogoń za nieosiągalną przeszłością uczyniła Dorriga takim zgorzkniałym facetem. Bo to poszukiwanie utraconej Amy w przypadkowo poznanych kobietach tylko pogłębiały świadomość straty. 

Wielkość „Ścieżek Północy”  polega na wielości problemów, jakich dotyka i sposobu, w jaki autor je opisuje.  To powieść wielowątkowa i wielowymiarowa. To historia o człowieczeństwie w czasach klęski ludzkich wartości, historia o honorze i solidarności, o prawdzie, odpowiedzialności, poświęceniu. O miłości i śmierci w różnych ich odcieniach. O ciężarze, lekkości (czasem nawet tej nieznośnej)  i kruchości życia jednocześnie. Ta wielość podejmowanych tematów przekłada się też na cały wachlarz emocji, jakie powieść wywołuje: przejmuje, wzrusza, poraża, paraliżuje.  Przede wszystkim – na dobre zapada w pamięć.

„Dobra książka (…) sprawia, że chce się ją przeczytać jeszcze raz. A książka wielka każe człowiekowi jeszcze raz przeczytać swoją duszę.” (s. 37) – mówi narrator. Ta książka każe człowiekowi nie tylko przeczytać swoją duszę, ale zgłębić duszę świata. Zasłużone peany!

pani eM


Richard Flanagan, Ścieżki Północy, Wydawnictwo Literackie, 2015, stron: 476

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Literackim  



2 komentarze:

  1. Miałam ją sobie odpuścić, ale widzę, że wiele bym straciła. Zapisuję na listę i poluję :)
    Moje-ukochane-czytadelka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie - jeśli oczekuje się od literatury czegoś więcej niż tylko fajnego umilacza czasu, będzie to wybór trafiony. :)

      Usuń