sobota, 6 sierpnia 2016

Dmitry Glukhovsky – „Metro 2033”

Po przeczytaniu „Futu.re” nie mogłam zapomnieć o świecie wykreowanym przez młodego Rosjanina. I mimo że zakończenie książki było idealne i nie pozwalało na kontynuację, pragnęłam więcej. Jej autor słynie z serii „Metro 2033”, więc sięgnięcie po nią było naturalnym następstwem.
W „Metro 2033” stało się to, co przewidują wszyscy. Ludzie zniszczyli Ziemię. W szczycie swojej świetności ludzie skorzystali z broni atomowej, biologicznej i chemicznej. Odbiło się to na wszystkich, ród ludzki został zmuszony, by uciekać z własnego królestwa w podziemia moskiewskiego metra. Na kolanach, bez światła, bez elektryczności, bez udogodnień, których nawet nie wyobrażali sobie stracić.
Czy taki upadek cywilizacyjny zmienił cokolwiek w mentalności ludzi? Odpowiedź jest prosta i logiczna - nie. Człowiek zawsze pozostanie człowiekiem, będzie chciał przeżyć za wszelką cenę, dążyć do wygody, bronić swoich racji i wierzyć w siłę wyższą. Na ograniczonej przestrzeni metra muszą nauczyć się żyć ludzie, którzy nigdy by się nie spotkali. Zaledwie kilka kilometrów od siebie żyją: sataniści, świadkowie Jehowy, Czwarta Rzesza (założenia te same co przy Trzeciej), komuniści, muzułmanie i wyznawcy Wielkiego Czerwia – kanibale. Na każdej stacji istnieje zupełnie inny wszechświat, na jednych całe dnie świecą się prawdziwe świetlówki, targ zawsze pęka od towarów, a ludzie nie muszą bać się o życie. Na innych (w przeważającej większości) każdy dzień jest walką o przetrwanie.  Pośród wszystkich stacji, z dziwnymi (i niebezpiecznymi) mieszkańcami jawi się raj, zespół stacji otoczonych wręcz religijnym mistycyzmem – Polis. Ostatnia ostoja człowieczeństwa.
Niezwykle trudno się tam dostać, a już w szczególności młodemu mężczyźnie z peryferyjnej stacji, jakim jest Artem – główny bohater i narrator. Chłopak nigdy nie zdecydowałby się na długą podroż przez całe metro do mistycznego Polis, gdyby nie przedśmiertna prośba nieznajomego. Czując się zobowiązany obietnicą, Artem wyrusza w niebezpieczną podróż przez nieznane.
Główną zaletą „Metra 2033” jest właśnie to nieznane – genialnie wykreowany świat. Mimo że znałam poziom kreacji uniwersum Dmitry Glukhovskiego już z „Futu.re”, nie spodziewałam się aż takiego rozbudowania, na tak małej przestrzeni. Autor zatroszczył się o najmniejszy szczegół. Zasiedlił świat mutantami i potworami charakterystycznymi dla gatunku, ale nie wystarczyło mu to. Dodał jeszcze dziesiątki ideologii, trochę historii i parę wstrząsających obyczajowo zwyczajów.
Książka wstrząsa do głębi, poziom życia w metrze jest zupełnie inny niż obecnie. Ludzie przyzwyczaili się do nowych standardów i odmienili swoje życie nie do poznania. Każda sfera życia musiała się zaadaptować albo zniknąć. Większość zniknęła, zostając zastąpiona walką o przetrwanie, te, które zostały, zmieniły się nie do poznania. Dla mnie najbardziej wstrząsająca była zmiana handlu. Teraz możemy robić zakupy nawet nie wychodząc z domu, wybierając wśród setek tysięcy towarów. W metrze nie ma już praktycznie nic, a to, co pozostało, można kupić tylko za naboje do kałasznikowa.
„Jeden nabój – jedna śmierć. Czyjeś zabrane życie. Sto gramów herbaty – pięć ludzkich żywotów. Kawałek kiełbasy? Proszę, zupełnie niedrogo: całych piętnaście trupów. Skórzana kurtka dobrej, jakości, dzisiaj w promocji, zamiast trzystu tylko dwieście pięćdziesiąt, oszczędzacie życie pięćdziesięciu ludzi.”  (s. 122)
W książce uderza też niesamowita prawdopodobnie przedstawionych wydarzeń. Czytając, byłam przekonana, że gdyby w Moskwę uderzyła broń atomowa, wydarzenia potoczyły się dokładnie tak jak w „Metrze 2033”. Jestem pewna, że w tunelach rozwinęłyby się dziesiątki kultur, tak jak przedstawił to autor.
Kolejną zaletą jest sposób napisania. Już w „Futu.re” zauważyłam, że Dmitry Glukhovsky pisze w niepowtarzalny sposób. Dzięki temu każde słowo wydaje się być dokładnie na swoim miejscu, wydarzenia, nieważne jak ze sobą niezwiązane, splatają się w opowieść, a nawet najgłębsze przemyślenia pasują do strzelanin i mutantów. Nie mam pojęcia, na czym dokładnie polega ten sposób pisania, nie udało mi się wychwycić powodów, tylko wspaniałe efekty.
Akcja posuwała się do przodu w natychmiastowym tempie. Na każdej stacji na Artema spotykał nowe przygody i trudności. Walka z nimi była dynamiczna i ciekawa dla czytelnika. Mimo takiego tempa w książce jest głębia. Artem porusza najcięższe zagadnienia istnienia ludzkiego. Przemyślenia o religii, przemijaniu czy życiu pozagrobowym pasują do książki i nie spowalniają jej akcji, tylko pogłębiają treść książki.
Jedynym zgrzytem książki są postacie poboczne. Mamy głównego bohatera – Artema, ze świetną przemyślaną kreacją, ale reszta bohaterów jest dla niego tylko tłem. Żadna postać drugoplanowa nie zostaje w książce dłużej niż trzy rozdziały. To było irytujące. Przyzwyczajałam się do jasnowidzącego szamana i BAM! Nagle pojawia się staruszek z niepełnosprawnym dzieckiem. I BAM! Zastępują go wyznawcy Che Geuvary. Lekceważące traktowanie pobocznych postaci było dużym błędem. Każda z nich miała potencjał, by stać się ważną, ale przez zbyt szybkie zniknięcie nie miała na to szansy.
Mimo tego małego minusa „Metro 2033” jest świetną książką. Ma wciągającą fabułę, szybką i dynamiczną akcję. Jest prawdopodobną wizją przyszłości w moskiewskim metrze, każdy jej element jest rozbudowany i ciekawie opisany. Przemyślenia w niej zawarte wpłynęły na mój światopogląd i zmieniły go. Podsumowując - „Metro 2033” jest po prostu książką godną polecenia.
Dana
Dmitry Glukhovsky, Metro 2033, Wydawnictwo Insignis, 2015, stron: 592

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz