sobota, 10 września 2016

„Malfetto. Mroczne piętno” – Marie Lu

Tak długo zwlekałam z przeczytaniem najsłynniejszej powieści Marie Lu, rozpoczynającej trylogię Legenda, że ostatecznie całkiem o niej zapomniałam. Z braku ciekawych książek pod ręką sięgnęłam po Malfetto. Mroczne piętno, które rozpoczyna kolejny cykl autorki. I to nie był najlepszy wybór. Możliwe, że na ocenę wpłynęły małe chęci przeczytania książki, możliwe, że Mrocznie piętno nie jest najlepszą książką w swojej kategorii lub możliwe, że wyrosłam z tego typu powieści. Nie ma to jednak znaczenia - czuję się zawiedziona bez względu na okoliczności.
Po pierwsze, powieści Marie Lu brakuje oryginalności. Autorka przenosi nas na ulice renesansowych Włoch, jednak nie takich, jakie byśmy sobie wyobrażali – łatwo zgadnąć, że i tym razem pojawi się coś nie z tej ziemi. Tym razem będzie to choroba (czy tego już przypadkiem gdzieś nie było?), która zmieniła ludzi w malfetto, czyli bardzo niebezpieczne istoty obdarzone pozaziemskimi mocami. Główna bohaterka, Adelina, stała się jedną z nich. Choroba ściągnęła hańbę na życie jej rodziny, a na jej własne przekleństwo. Wszyscy malfetto są wyłapywani i poddawani surowej karze – najczęściej śmierci – co skutkuje odtrąceniem Adeliny ze strony młodzieńców, a to z kolei pogrzebaniem szans na udaną i przyzwoicie wiedzioną przyszłość. Jednak pewnego dnia w domu jej ojca zjawia się młodzieniec, Enzo, który jest zainteresowany nie tyle jej ręką, co jej całą osobowością – a szczególnie tą mroczniejszą stroną. Adelina rozpoczyna szkolenie swoich umiejętności pod okiem Enzo, a także dowiaduje się, że jej moc może być zarówno jej największym przekleństwem i zarazem darem losu.
Brzmi ciekawie? Na pierwszy rzut oka tak, co potęguje fakt, że główna bohaterka będzie w tej historii antagonistką (lub może: miała być w tej historii antagonistką). To zabieg rzadko wybierany przez pisarzy, co czyni go wyjątkowo intrygującym. Niestety, Adelina jest bohaterką równie nie-antagonistyczną, co i papierową. Miałam wrażenie, że autorka miała na nią pomysł, a nawet i początkowy zamysł przedstawienia jej postaci, ale po drodze wiele nie wyszło – ostatecznie ciężko zauważyć jest w głównej bohaterce coś wyjątkowo złego. Zamordowała kogoś? Szybko okaże się, że nie celowo. Chciała zemścić się na swoich oprawcach? Wszystko pięknie, ale na chęciach się skończyło. Szczególnie spragnionym antagonistek w literaturze Young Adult radzę zapoznać się z Marą Dyer. Znacznie lepiej na tym wyjdziecie.
Po drugie, papierowe postacie są największą wadą tej powieści. Rzadko zdarza mi się, żebym nie pamiętała imion głównych bohaterów kilka dni po zakończeniu lektury, ale w tym przypadku tak było – i niech to zostanie najlepszym podsumowaniem. Adelina miała być antagonistką, nie wyszło, trudno. Gdyby okazała się protagonistką, ale za to dobrze i intrygująco skonstruowaną, machnęłabym ręką. Ale, litości, ta dziewczyna jest prawie przeźroczysta! W podziękowaniach przeczytamy, że początkowo miała odgrywać w tej historii rolę drugoplanową, co rzuca się w oczy. Czasami mam wrażenie, że pisarze chcąc pisać o silnych bohaterkach, myślą, że wystarczy ubrać ich zamiary w słowa kipiące złością i pragnieniem buntu, zamiast doprowadzić do prawdziwych czynów. I Marie Lu popełnia podobny błąd: Adelina spędza połowę książki, przeklinając wszystkich, którzy skrzywdzili ją w życiu, obiecując zemstę na ojcu-kacie i przekonując, że jej siła jest potęgą a ona sama rozszalałym żywiołem. Oczywiście, drugą połowę książki spędza, użalając się nad sobą, przeklinając swoje życie, rozpamiętując wszystkie przestrogi ojca i nie przekraczając bezpiecznej granicy w obawie, że kogoś skrzywdzi. Litości, ile można?
Po trzecie, narracja wypadła bardzo nienaturalnie. Możliwe, że ocenianie autora będzie błędem, jako że nie miałam okazji przeczytać Mrocznego piętna w oryginale, ale styl powieści jest miejscami absurdalny, miejscami zwyczajnie irytujący. Osoba tłumacząca zdecydowała się na użycie słownictwa kojarzonego z dawnymi czasami – w końcu, jesteśmy w renesansie – ale wypada to nieznośnie w zestawieniu z dziecinnością głównej bohaterki (nigdy też nie byłam fanką tego zabiegu – na siłę pewnego stylizowania klimatu powieści). Język, jakim operuje Marie Lu, jest bardzo prosty i jednocześnie nudny. Z drugiej strony sprawia, że powieść czyta się bardzo szybko, ale trudno uznać to za wielką zaletę.
Na koniec mamy bardzo przewidywalną fabułę, oczywisty splot wydarzeń i wymuszony wątek miłosny (bo jakże mogłoby się obejść bez niego). Mroczne piętno jest jedną z tych książek, po które czytelnik sięga, już na stracie wiedząc, jak wszystko się skończy. Sam pomysł nie jest zbyt oryginalny, sceneria również, więc trudno oczekiwać, że fabuła okaże się zaskakująca. Nie mogę zrozumieć, co Marie Lu chciała przekazać tą książką – w końcu było wiele podobnych, a za to lepiej skonstruowanych. Sam wątek miłosny, o którym wspomniałam, jest tak dopracowany, że równie dobrze mogłoby go nie być i nikt nie zauważyłby różnicy. Pojawia się gdzieś w połowie książki, ni stąd ni zowąd, i stanowi tło dla fabuły, nie wnosząc żadnych emocji, jedynie monotonność.
Trudno znaleźć mi jakieś pozytywne odczucia na temat tej powieści, ponieważ całkowicie mnie znudziła – finalnie od pewnego momentu nawet nie szukałam zalet. Przy czym mam dziwne wrażenie, że jest to dokładnie tego typu książka, po którą sięgnęłabym kilka lat temu, przeczytała w jeden wieczór i stwierdziła, że była w miarę ciekawa – prawdopodobnie nie na żadnej wysokiej pozycji w rankingu, ale nadal na średnim, idealnie przyzwoitym poziomie. Jednak po wszystkich książkach, z jakimi zetknęłam się w życiu, zarówno z literatury Young Adult, jak i innej, z silniejszymi i słabszymi bohaterkami, uważam, że Mroczne piętno jest po prostu powieścią słabą. Zdaję sobie sprawę, że autorka pozostawiła dla siebie szeroko otwartą furtkę, jeśli chodzi o konstrukcję drugiego i trzeciego tomu, ale przy tak niskim poziomie pierwszej części, raczej nie sięgnę po kolejne. Coś nadal przekonuje mnie do trylogii Legenda i prawdopodobnie to ją przeczytam szybciej niż kontynuacje Mrocznego piętna, które, do momentu odwołania, będę traktować jako wypadek przy pracy.
Julia
Marie Lu, Malfetto. Mroczne piętno, Wydawnictwo Zielona Sowa, 2015, stron: 380

2 komentarze:

  1. Kurczę, nastawiałam się do tej powieści strasznie pozytywnie, a tu taka klapa? No nic, muszę w końcu sama po nią sięgnąć i zobaczyć, jak to z nią jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Totalna klapa, jak to mówią. Aczkolwiek zbiera mnóstwo pozytywnych opinii... /J.

      Usuń