niedziela, 6 marca 2016

“Studnia wstąpienia” - Brandon Sanderson

Po przeczytaniu „Z mgły zrodzonego” nie mogłam przestać myśleć o  Luthadel pełnym mgieł i allomancji. Brandon Sanderson napisał książkę, która na długo pozostaje w pamięci czytelników. Zakończenie pierwszego tomu było zaskakujące i paradoksalnie oczywiste, nie pozwalało zwlekać z rozpoczęciem czytania drugiego.  Nie mogłam uciec od czaru tej serii i nawet tego nie chciałam.
Akcja „Studni wstąpienia” rozpoczyna rok po Upadku będącym zwieńczeniem pierwszego tomu. Wszystko w jednej chwili się zmieniło, upadła istota będąca Bogiem przez tysiąclecia. I kto do tego doprowadził? Mała, niepozorna dziewczyna Skaa - Vin. Ostatnie Imperium pogrążyło się w chaosie, większość szlachty uciekła z Luthadel – stolicy Ostatniego Imperium, spisując je na straty. Wielce się zdziwili, gdy młody szlachcic idealista Elend Venture objął władzę, ogłaszając się królem. Zgodnie ze swoją filozofią życiową uniemożliwił samemu sobie i każdemu następnemu władcy stać się tyranem, tworząc Zgromadzenie. W jego skład wchodzili przedstawiciele każdej powojennej warstwy społecznej. Oddanie władzy ludowi i podporządkowanie króla jego woli jest świetnym rozwiązaniem na czas pokoju.  W czasie wojny nie działa.
Elend ma szansę przekonać się, że jego system nie jest idealny dopiero, gdy Luthadel oblegają trzy armie. W jednej chwili okazuje się, że jego największą szansą na klincz niedopuszczający do ataku nie jest wojsko, dobrze zorganizowane miasto czy wyzwalanie niewolników.  Jest nią Vin – najsilniejsza Zrodzona z Mgły, zabójczyni Boga, Dziedziczka Ocalałego Kelsiera i ukochana króla.  

Akcja z początku jest powolna i leniwa - nic dynamicznego się nie dzieje, największe emocje budzi zmaganie się Elenda z opozycją polityczną. Przez pierwsze sto stron było mi przebrnąć trudno. Po rozkręceniu głównej akcji spowodowanej przybyciem trzech armii pod Luthadel czytanie było czystą przyjemnością. Ciągle pojawiały się nowe intrygi, kłamstwa i postacie. Wieloosobowa narracja jeszcze bardziej uatrakcyjniało lekturę. Sanderson w doskonały sposób radzi sobie z równoczesnymi paroma narratorami, czyniąc ich narracje świeżymi.
Vin mimo swojej potęgi i wygranej nie czuję się jak zwycięzca. Ma wrażenia, że prawdziwe zagrożenie nie zostało jeszcze pokonane. Nikt nie traktuje jej poważnie, oblężenie jest ważniejsze od jej niejasnych przeczuć. W tym tomie to Elend jest ważniejszy i to on decyduję, na czym Vin ma się skupić.
Decyzja autora o wysunięciu króla na pierwszy plan z początku wydała mi się bezpodstawna. Elend w pierwszym tomie pozostawał tylko intrygującym szlachcicem. Byłam bardzo zdziwiona, gdy został królem i została mu poświęcona większość miejsca w „Studni wstąpienia”.  Szybko okazało się, że to moje zdziwienie było bezpodstawne. Jego szlachetność granicząca z szaleństwem i władza stanowiły mieszankę idealną. Chłopak wraz z nowym urzędem zyskał godność i wyrafinowanie, którego brakowało mu w poprzednim tomie. Jest świetną postacią godną poświęconej książki.
Vin podobnie jak Elend przeszła metamorfozę z niepewnej pozycji w szajce złodziei dziewczyny do największej broni państwa. Z każdym kolejnym rozdziałem jej osobowość stawała się bardziej skomplikowana i interesująca. Autor w niezwykły sposób pokazał jej charakter, porównując jej opis z własnej i cudzej narracji. 
Właściwie jedyną wadą tej książki jest opis na okładce, który jest winą wydawnictwa, a nie Brandona Sandersona. Czytamy w nim o ataku trzech armii, który następuje po stu stronach i starożytnej mocy Studni Wstąpienia. Wątek z nią pojawia się dopiero w samym finale i jego istnienie jest tajemnicą. A raczej by było gdyby nie fatalny opis.
„Studnia wstąpienia” nie zawiodła moich wygórowanych oczekiwań po „Z mgły zrodzonym”, jest rewelacyjną kontynuacją. Zakończenie podobnie jak w pierwszym tomie nie pozwala na chwilę wytchnienia. Gdyby nie mój napięty grafik czytelniczy z chęcią przeczytałabym „Bohatera wieków” – tom trzeci, od razu po drugim. 
Dana  
Brandon Sanderson, Studnia wstąpienia, Wydawnictwo Mag, 2015, stron: 799

3 komentarze: