piątek, 3 kwietnia 2015

Na Noże #2: Książka vs. Serial - ,,House of cards"



Jak to zazwyczaj bywa, najpierw była książka. Po dwudziestu kilku latach Amerykanie na jej podstawie zaczęli realizować serial telewizyjny, a że serial bije rekordy popularności, na fali tej popularności wydawnictwa zaczęły wznawiać powieść Dobbsa, dając tej książce drugie życie.

„House of cards”  - Michael Dobbs

„Westminster był kiedyś nadrzecznym bagnem. Osuszono je, zbudowano pałac i wspaniałe opactwo, zapełniono szlachetną architekturą i nienasyconą ambicją. Ale w gruncie rzeczy to nadal bagno.”

Można przypuszczać, że Dobbs wie, o czym pisze, że mechanizmy władzy zna od podszewki. Był w końcu szefem kancelarii Żelaznej Damy – premier Margaret Thatcher. I nawet jeśli „House of cards” są przykładem political fiction, to można przypuszczać, że historia napisana przez Dobbsa została przefiltrowana przez jego polityczne doświadczenia. Autor przyznał się zresztą do tego, że odszedł z polityki zrażony nią, a pisanie miało być dla niego rodzajem terapii. A jako że Thatcher nie była przyjemną szefową, to obmyślił napisać historię o tym, jak pozbyć się premiera.
Głównym bohaterem jest Frank Urquhart, polityk doświadczony, zręczny, choć pozostający w cieniu. W cieniu, który zaczyna go uwierać, bo FU to polityk wielkich ambicji. Nie zamierza być tylko człowiekiem premiera. On chce zająć jego miejsce przy Downing Street. A że jedna decyzja premiera powoduje, że Urquhart czuje się bardzo urażony, postanawia nie przebierać w środkach. W końcu cel uświęca środki, a FU ma jeden cel – pragnie władzy, pragnie rządu dusz. I żeby zrealizować swój cel, nie będzie przebierał w środkach, nie cofnie się przed najbardziej niemoralnymi krokami. W polityce nie ma miejsca na litość i współczucie. W polityce trzeba być zręcznym graczem. A do tego należy wyłączyć emocje, a włączyć: przebiegłość, podłość, bezkompromisowość, bezwzględność, wyrachowanie. Jeśli Dobbs napisał książkę, opisując w niej mechanizmy władzy i opierając się przy tym na własnych latach doświadczeń… Cóż – świat polityki byłby wtedy rzeczywiście bagnem, w którym taplają się ludzie pozbawieni sumienia. „House of cards” daje przerażający obraz tego, co dzieje się na szczytach władzy. Ale obraz jakże wiarygodnie nakreślony zręczną ręką Dobbsa. Choć początkowe rozdziały powieści powodują, że czytelnik może poczuć się zagubiony w natłoku nazwisk i stanowisk, to potem książkę czyta się niczym znakomity thriller. Powieść wciąga, wywołuje oburzenie, nie pozostawia obojętnym.



„House of cards” - reż. David Fincher,  James Foley, Joel Schumacher, A. Holland i inni

„Ci, którzy dążą na szczyt, nie mogą liczyć na litość. Jest tylko jedna zasada - polujesz albo giniesz.”

Twórcy serialu, choć wzorowali się na powieści Dobbsa i główny szkielet opowieść umieścili w opowieści filmowej, akcję z Wielkiej Brytanii przenieśli do Stanów Zjednoczonych. Podnieśli jednocześnie stawkę, o którą toczyć się będzie gra. Bo tutaj wygraną będzie fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych, najbardziej wpływowego człowieka na świecie. Fabuła zaczyna się w momencie zaprzysiężenie nowego prezydenta (Garretta Walkera), który obiecał stanowisko Sekretarza Stanu kongresmenowi Frankowi Underwoodowi, tylko jak to z obietnicami politycznymi bywa, zadziwiająco szybko dezaktualizują się tuż po wyborach. A Underwood bynajmniej tej gorzkiej pigułki przełknąć nie zamierza. Obmyśla zemstę i od tej pory z determinacją dążyć będzie do zrujnowania prezydentury Walkera – a z każdym, kto stanie mu na drodze, rozprawi się okrutnie i bez skrupułów. Będzie oszukiwał, zdradzał, manipulował, skłócał, rozbijał sojusze, niszczył reputacje (innych, nie swoją), nie cofnie się nawet przed morderstwem. A jego sprzymierzeńcem w tej wspinaczce na sam szczyt władzy będzie jego żona – równie ambitna, równie bezwzględna, równie bezkompromisowa.
I właśnie para głównych  bohaterów– Frank Underwood i jego żona Claire – powoduje, że ten serial jest tak smakowity. Frank to bohater niebezpieczny, drapieżny, parszywy, cyniczny, pozbawiony skrupułów, to kłamca, nikczemnik, manipulator i morderca. A jednak Kevin Spacey wykreował tego demonicznego kongresmena z takim wyczuciem i taką warsztatową wirtuozerią, że nie sposób Franka Underwooda (wbrew zdrowemu rozsądkowi) nie polubić, a nawet nie pokochać. Bo FU to jednocześnie postać niezwykle inteligentna i błyskotliwa w swym sposobie postrzegania i komentowania otaczającego świata. To łajdak, i to jakże piekielnie skuteczny w swych poczynaniach. Kevin Spacey w roli FU to największy atut serialu. Filmowy FU jest po tysiąckroć bardziej wyrazistą postacią niż książkowy pierwowzór. I ma u swojego boku nowe wcielenie Lady Makbet. Wreszcie, wreszcie, wreszcie – w przestrzeni filmowej pojawiają się niebanalne postacie kobiece. Robin Wright grająca Claire Underwood stworzyła kobietę w niczym nieustępującą swojemu partnerowi. Jest równie bezwzględna, cyniczna i nikczemna jak jej mąż. Duet doskonały. We dwoje rządzą niepodzielnie ekranem. A robią to po mistrzowsku.
Na koniec wspomnę o tym filmowym zabiegu, który pewnie spowodował, że FU zdobył sobie całe rzesze zwolenników (byle nie naśladowców, o zgrozo!). W sztuce filmowej obowiązuje tzw. zasada czwartej ściany. W skrócie: to granica między widzem a ekranem. Widz jest tylko biernym obserwatorem. Świat filmu to świat hermetycznie zamknięty. W „House of cards” tę czwartą ścianą zburzono. Frank Underwood nawiązuje więc kontakt z widzem, mruga do nas, mówi do nas, zdradza nam swoje plany, myśli, błyskotliwie komentuje poczynania innych, patrząc nam prosto w oczy (!),a to powoduje, że jesteśmy bardziej z nim niż z innymi bohaterami. FU staje się naszym znajomym! A to zaciera granice między fikcją a rzeczywistością.

Mimo że powieść Dobbsa jest naprawdę bardzo dobrą książką i gdyby nie ona – całkiem prawdopodobne, że nie narodziłby się Frank Underwood, to są trzy powody, dla których serial jest zdecydowanie lepszy niż jego książkowy pierwowzór: 1. Frank Underwood/ KEVIN SPACEY, 2. Claire Underwood/ ROBIN WRIGHT, 3. Zburzenie czwartej ściany i błyskotliwe rozmowy Franka z nami, jego znajomymi.


Książka vs. Serial 
 0 : 1   

pani eM.

2 komentarze:

  1. Szkoda, że nie został wzięty pod nóż pierwszy serial zrealizowany na podstawie książki Dobbsa. To właśnie w wersji UK zburzona została po raz pierwszy ta czwarta ściana, chociaż stosowana częściej w wersji z 1990 wydaje się pełnić trochę inną funkcję. Niedawno sama skończyłam konfrontować ze sobą świat seriali i książki House of Cards i zamierzam przedstawić swoją wersję Książka vs. Serial1 vs. Serial2 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę wypatrywała rozstrzygnięć tego pojedynku z niecierpliwością... Angielskiego serialu nie znam, dlatego nie konfrontowałam go z pozostałymi. Już teraz jestem ciekawa, czy u Ciebie również serial będzie górą, bo w tego typu zestawieniach jest to rzadkość, by film wygrywał z książką.

      Usuń