piątek, 27 lutego 2015

„Mała zagłada” – Anna Janko



1 czerwca 1943 roku do małej wioski Sochy na Zamojszczyźnie wkraczają oddziały niemieckiego wojska, dokonując rzezi mieszkańców. To akt zemsty za rzekomą pomoc udzielaną przez mieszkańców partyzantom. W ciągu kilku zaledwie godzin wieś liczącą osiemdziesiąt osiem domów przestaje istnieć. Domostwa spalono, mieszkańców rozstrzelano. Niemal 200 osób straciło tego dnia życie. Ocaleli nieliczni. Wśród nich dziewięcioletnia wówczas Terenia Ferenc – matka Anny Janko. Terenia Ferenc była tego dnia świadkiem masakry, jakiej niemieccy żołnierze dokonali na bezbronnych i niewinnych mieszkańcach wsi. Patrzyła, jak hitlerowcy zabijają jej ojca i matkę.

To wydarzenie jest punktem wyjściem dla „Małej zagłady”. Nie jest to jednak jeszcze jednak tragiczna i przejmująca historia rodzinna, która zrodziła się w wyniku przeżyć związanych z II wojną światową. To znaczy – jest i tym, ale jest też czymś więcej.

„Mała zagłada” jest książką, która praktycznie pozbawiona jest fabuły, nie ma tu klasycznego ciągu wydarzeń połączonych nicią przyczyna-skutek. Jest to raczej monolog wewnętrzny (bardzo przejmujący)  narratorki – Anny Janko, czasem zapis rozmowy córki z matką. Bardzo to osobiste, intymne z jednej strony, ale z drugiej ma wymiar niezwykle uniwersalny.

„Tragiczna historia rodziny była drugim dnem mojego dzieciństwa. Moja mama jako dziewczynka patrzyła na śmierć swoich rodziców, na rozpad całego swojego świata; jej życie rozpoczęło się więc od apokalipsy… Obrazy pożarów, zabijania, sieroctwa, tułaczki małych dzieci przeniknęły i do mojego życia i były jak stronice szczególnego albumu rodzinnego, który ogląda się ze ściśniętym gardłem” – mówi autorka i rzeczywiście ta trauma drugiego pokolenia wyziera z każdej strony książki. Nie tylko bowiem matka Janko nosi w sobie ranę tego czerwcowego poranka, ranę, która się nie zabliźnia, a wciąż krwawi. Także córka została genetycznie  obciążona tym strachem, bólem, pamięcią tych wydarzeń.  Dla Janko sposobem na przetrawienie tej traumy stało się mówienie o niej, a potem chyba pisanie. Mówienie do siebie, rozmowy z matką – im więcej się powie, tym bardziej się oswoi (?) ten strach, ten ból, te obrazy pożogi i śmierci. Poza tym mówienie o tej traumie, to odbieranie fakt po fakcie, zdanie po zdaniu tego strasznego obrazu z pamięci matki. „Zabrałam ci twoją historię, mamo, twoją apokalipsę. Karmiłaś mnie nią, gdy byłam mała, szczyptą, po trochu, żeby mnie tak całkiem nie otruć. Ale się uzbierało. Mam ją we krwi. Dziesiątki lat zaciemniała mi obraz świata. Dziś może więcej jej we mnie niż w tobie.  Całe życie powstrzymywałam się od życia, bo czekałam na wojnę”.*

Książka „Mała zagłada” mimo bardzo intymnej, osobistej płaszczyzny, jest też pełna uniwersalnych treści. Bo w gruncie rzeczy dla Anny Janko, być może, ważniejsze było odnalezienie  odpowiedzi na pytanie o istotę zła. „Mała zagłada” jest pełna gorzkich refleksji na temat kondycji świata i człowieka. Każda niemal strona przynosi próbę odnalezienie odpowiedzi na fundamentalne przecież pytania związane z człowiekiem, wartościami, dobrem i złem.

 W encyklopedii** można przeczytać o masakrze wsi Sochy: 1 czerwca 1943 roku niemiecki wojska wymordowały ok. 200 osób (po ekshumacji zidentyfikowano 88 mężczyzn, 45 dzieci, i 52 kobiety). Rzeź rozpoczęła się około godziny 5.30.

88 mężczyzn, 45 dzieci, 52 kobiety – jakie to niezindywidualizowane. Suche fakty. A przecież za każdą tą liczbą kryje się konkretne jestestwo, konkretny życiorys (czasem bardzo krótki, ale jednak). Dlatego dla Anny Janko było też istotne i o tym mówi, by tym wydarzeniom z Sochy nadać konkretną twarz, konkretne imię, konkretną biografię. Bo przecież wydarzenia z Sochy mają twarz konkretną. To niej jest tylko twarz dziewięcioletniej dziewczynki – Tereni. To również twarz Marcina Kikuta z domu szesnastego, spalonego. To również twarz Mielników z domu pierwszego, spalono im wszystko, rodzice zginęli. To również twarz Józefa Cieplicy z domu trzeciego – dom spalono, jego zabito. Można by tak wymienić długo (Janko czyni to w ostatnim rozdziale, w którym porządkuje masakrę) – domów było w końcu osiemdziesiąt osiem.

Książka „Mała zagłada” to książka przejmująca, poruszająca, wstrząsająca. Nie jest to lektura lekka i przyjemna, wręcz przeciwnie – czyta się ze ściśniętym gardłem, bo to książka zrodzona z bólu i cierpienia. Moim zdaniem – lektura obowiązkowa!

pani eM.

Anna Janko, Mała zagłada, Wydawnictwo Literackie, 2015, stron: 264
*Anna Janko, Mała zagłada, Wydawnictwo Literackie, 2015, s. 242
** Wikipedia



Czy wiesz, że…

Tak jak Polska ma swoje Sochy, niestety – fakt z historii II wojny mało znany, tak Francja ma Oradour -sur -Glane, miasteczko, w którym 10 czerwca 1944 roku hitlerowcy również dokonali masakry, mordując niemal całą ludność w odwecie za działalność francuskiego ruchu oporu. Zamordowano 642 mieszkańców Oradour. Masakrę przeżyła tylko jednak kobieta. Jak się później okazało – hitlerowcy spacyfikowali nie tę miejscowość, co powinni. Miejscowości z Oradour w nazwie było bowiem kilka. Ruiny Oradour stoją w niezmienionym stanie od dnia tej masakry! Do dziś nie odbudowano miasteczko, a jego zgliszcza przestrzegają, przywracając pamięć o tych wydarzeniach.

ruiny Oradour, źródło: Wikipedia

ruiny Oradour, źródło: Wikipedia



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz