środa, 4 lutego 2015

„Marsjanin” – Andy Weir



Na początku muszę nadmienić, że bardzo lubię powieści o sztuce przetrwania. Zazwyczaj oprócz trzymającej w napięciu akcji dotyczącej bohatera i jego zmagań z naturą  a także losem, który zawodzi go na każdym kroku, niosą ze sobą dużą dawkę filozoficznych mądrości dotyczących życia,  często dość odkrywczych, ale jednocześnie zaskakująco trafnych i prawdziwych. ,,Życie Pi" Yanna Martela uplasowało się wysoko w rankingu moich ulubionych powieści tego typu. „Marsjanin" autorstwa Andy'ego Weira to książka stosunkowo podobna, z tym, że bohater ma dużo gorzej: miejscem jego gehenny jest Mars.

Mark Watney, astronauta, obudził się na Marsie całkowicie sam, bez załogi, która z powodu burzy piaskowej zmusiła resztę ekspedycji do ucieczki. W dodatku nie ma się jak wydostać z planety  ani skomunikować z Ziemią. Cały świat jest pewny, że on nie żyje. Tymczasem jemu nie pozostaje nic innego, jak przeżyć. Ale to nie będzie proste zadanie.

Ja - czytelniczka o zdawkowej wiedzy na temat kosmosu (ale zainteresowana tą tematyką) - domyślam się,  że na Marsie trudno jest przeżyć. Mark Watney z pewnością WIE, że na Marsie trudno jest przeżyć. A jednak czytając tę książkę, odnosiłam wrażenie,  że to wcale nie jest takie karkołomne zadanie. Watney ma wiele nietuzinkowych urządzeń (które przydadzą mu się JEDYNIE na Marsie) i przekazuje całą swoją wiedzę z niezwykłą pewnością siebie i szczerością małego dziecka. Tak więc myślę,  że jeżeli utknę na Marsie, będę potrzebować jedynie spalacza paliwa  oraz odzyskiwacza tlenu i wody. Praktycznie - mam tu te wszystkie supermachiny, dodatkowo wiem, jak działają i znam podstawy chemii, więc - hej, przeżyjemy!

Oczywiście to nieprawda.

"Przeżyć następny sol! (Występują: Mark Watney jako... pewnie jako Q. Żaden ze mnie James Bond)."

Największą zaletą tej książki jest Mark Watney. To świetna postać. Zostaje sam na planecie i jednego dnia stwierdza: moja sytuacja jest całkowicie beznadziejna i umrę (używając tu innych słów), żeby drugiego dnia oznajmić: jednak nie umrę,  wymyśliłem, jak przeżyć. Głównie dlatego, że Mark Watney jest niesamowicie inteligentnym facetem i zdaje się,  że potrafi znaleźć rozwiązanie każdej sytuacji i nie zabić się w trakcie realizowania go, a po części dlatego,  że Mark Watney jest wielkim optymistą i pomimo tego, że los mu nie sprzyja, nie narzeka, a jeśli już to w całkowicie wyrafinowany i przede wszystkim przezabawny sposób. Świetnie czyta się o zmaganiach Marka, bo okraszane są hojnie sporą dawką jego ironicznego humoru. W dodatku bohater wyraźnie nie przepada za NASA (hej, przecież jest astronautą!) i w stosunku do ludzi pracujących tam, a są to ludzie,  których głównym celem od pewnego momentu będzie sprowadzenie go na Ziemię,  bywa często arogancki, wręcz bezczelny.

I głównie przez tę pewność siebie głównego bohatera ma się wrażenie, że  historia ta wydarzyła się naprawdę, albo przynajmniej mogła. Połowę sukcesu stanowi też niezwykła dokładność opisu pod względem naukowym, bo ilość informacji przedstawionych w ,,Marsjaninie" jest wręcz nieprawdopodobna. Do tego dochodzą ciągłe zwroty akcji - przeciwności losu na drodze Marka jest naprawdę dużo, aż do samego końca.

"Wiecie co? <Kilowatogodzina na sol> jest upierdliwe w wymowie. Muszę wymyślić nową jednostkę. Jedna kilowatogodzina na sol to... może być wszystkim... hm... słabo mi idzie... nazwę ją <piratoninja>."

Dużą część książki stanowią wyliczenia, spekulacje, idee i kombinacje dotyczące przeżycia na Marsie (a czego by innego?), ale autor w żadnym wypadku nie każe sprawdzać ich prawdziwości, i tak zmęczonemu ilością danych, czytelnikowi. Mark Watney to gość. On po prostu wie, co mówi. A ja wierzę mu na słowo.

Czy Andy Weir jest w takim razie jakimś astrononem, astrofizykiem, astronautą, naukowcem NASA, zwykłym szalonym naukowcem czy chociażby botanikiem? Odpowiedź brzmi: nie. Andy Weir jest programistą, tylko (albo aż) programistą, który pasjonuje się fizyką relatywistyczną i lotami w kosmos. Jakim cudem napisał książkę tak złożoną,  kompletną i totalną? Cóż,  wiem tylko, że przy pisaniu swojego debiutu - tak, ,,Marsjanin" to debiut (!) -  chciał,  aby była ,, naukowo dokładna". I właśnie taka jest, chociaż  dokładna to chyba za słabe słowo.

Czytanie ,,Marsjanina" to po prostu świetna przygoda. Pomimo tego, że mój nieprzystosowany do takiej ilości informacji (naukowych w dodatku) umysł nie pojął części faktów (a reszty nie chciało mi się sprawdzać, bo przecież wierzę Watneyowi), to jestem zachwycona tą książką.
Julia



*cytaty pochodzą z książki  ,,Marsjanin"

 Andy Weir, Marsjanin, Wyd. Akurat, 2014, stron: 384

8 komentarzy:

  1. bardzo dobra recenzja.pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy wspomina w swojej recenzji o tej wielkiej ilości informacji naukowych... coś w tym jest. Po książkę na pewno sięgnę w tym miesiącu, chociaż najpierw pewnie obejrzę film ;) Nie mogę się już doczekać i lektury i seansu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku "Marsjanina" trudno nie wspomnieć o OGROMNEJ wręcz ilości informacji naukowych, która miejscami może wydać się przytłaczająca, ale genialny humor głównego bohatera to rekompensuje. W dodadku jest to bardzo realistyczna historia (no, w większości ;)) Gorąco polecamy książkę i również nie możemy doczekać się filmu, szczególnie, że recenzje w większości entuzjastyczne :)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nie tylko inżynierowie znajdą w niej coś ciekawego. Masz rację, jest genialna :) Brawo za czujność ;)

      Usuń
  4. Na jakich stronach były te cytaty? Muszę je mieć zaznaczone po prostu xD .
    Pozdrawiam ♥

    www.ksiazkiponadniebo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah!Nasza wpadka, że nie zamieściliśmy informacji! Jak tylko recenzentka wróci z zasłużonych wakacji - odpowie! Na razie bezradnie rozkładamy ręce i przepraszamy, że nie możemy od razu zaspokoić ciekawości :)Pozdrawiamy <3

      Usuń
    2. Pierwszy cytat pochodzi ze strony 284, a drugi - 240 :)

      Usuń