Co prawda panuje
powszechne już chyba przekonanie, że supremacja Skandynawów na literackiej
mapie kryminalnej to już pieśń przeszłości, ale kiedy trafia się na autora
takiego jak Jørn Lier Horst, zyskuje się mocny kontrargument. Bo Horst swoją
drugą wydaną w Polsce powieścią pokazuje, że skandynawskie kryminały mają się
naprawdę dobrze. I dobrze!
"Zamieniali się w psy gończe pędzące za
zdobyczą, której zapach wyczuli." (s. 109)
William
Wisting - doświadczony, ceniony gliniarz, stary wyga – zostaje zawieszony w
pracy w związku z podejrzeniem o fabrykowanie dowodów w sprawie zabójstwa
Cecilii Linde. Po siedemnastu latach od zamknięcia sprawy światło dzienne
ujrzały takie dowody, które w bardzo złym świetle stawiają Wistinga – on bowiem
przed laty prowadził śledztwo w rzeczonej sprawie. W każdym razie – dowody,
które przyczyniły się do skazania sprawcy, okazują się spreparowane. A lokalne media już węszą, obmyślają
krzykliwe tytuły, które skutecznie zwiększą
nakład gazety. Wistingowi nie pozostaje nic innego jak bronić swoje
dobre imię. Ten, który kiedyś sam był psem gończym tropiącym przestępców, teraz
sam stał się teraz zwierzyną łowną. Kto z jego współpracowników sfałszował
dowody i w jaki celu? Kto ma interes w tym, żeby skompromitować Wistinga? Na
szczęście w próbie rozwiązania tej zagadki z przeszłości Wistnigowi pomaga jego
córka – Line, dziennikarka śledcza. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, bo
kobieta – mimo że reprezentuje media, które stoją za kompromitującymi Wistinga artykułami
– naprawdę nie jest dziennikarką śledczą z przypadku. Świetna to zresztą para:
ojciec – gliniarz i córka – dziennikarka, próbujący wspólnie, choć w dużej
mierze na własna rękę, rozwikłać tę – jak się okazuje – niezwykle zawikłaną i
niebezpieczną sprawę. A tymczasem – znów
porwana zostaje kolejna dziewczyna. Związek ze sprawą sprzed lat wydaje się
oczywisty. Atmosfera się zagęszcza, a upływający czas gra tutaj nie niekorzyść
porwanej.