poniedziałek, 26 stycznia 2015

„Oddychając z trudem” – Rebecca Donovan



Akcja drugiego tomu trylogii „Oddechy” rozpoczyna się pół roku po straszliwym wypadku zmieniającym nie do poznania życie Emilii. Jej serce przestało bić, oddech zamarł, by później powrócić z trudem, rozpoczynając nowy etap w życiu dziewczyny - bez wujostwa, kuzynów, bez bólu i strachu. Wszystko znika, pozostawiając blizny bez wspomnień, które pojawiają się jedynie w sennych koszmarach  nawiedzających naszą bohaterkę  co noc.

Wszystko w życiu Emilii zaczyna się układać. Jest w szczęśliwym związku z Evanem, dostaje się do prestiżowego college’u, uzyskuje stypendium sportowe, a jej drużyna koszykówki wygrywa prawie każdy mecz. Przeprowadza się do Sary, gdzie chce doczekać się upragnionego wyjazdu na studia. Nagle i właściwie bez przyczyny wpada na „genialny” pomysł wyprowadzki do swojej zmagającej się z alkoholizmem matki, wierząc, że kobieta, która porzuciła ją z rzeczami w czarnym worku na śmieci u drzwi wujostwa, zmieniła się. Zapewniam Was - jeśli się zmieniła, to tylko na gorsze.

Rachel (matka Emmy, sama chce, by córka mówiła do niej po imieniu) jest jedną z najlepiej wykreowanych postaci w tej książce. Moim zdaniem została całkowicie dopracowana, jeśli chodzi o jej wiarygodność, psychologiczną prawdę. Wciąż rozpacza po dawnej śmierci  ukochanego, który nigdy jej nie ufał, tkwi w beznadziejnym związku z Jonatanem tylko po to, żeby nie być samą, temu facetowi z kolei ona nie ufa, posądzając go o zdradę z własną córką. Jest to jedna z tych bohaterek, które nienawidzimy tak mocno, że stają się jeszcze prawdziwsze przez emocje, które wyzwalają w człowieku (jak na przykład Dolores Umbridge z Harry’ego Potera)

Podobnie jak w pierwszej części także tutaj w fabułę wkradł się taki schemat, że w czasie lektury miałam wrażenie, jakby w kółko powtarzały się trzy sceny - może i ciekawe, ale gdy czyta się to samo tylko w trochę zmienionej formie, zaczyna robić się nudno. I momentami znużenie odczuwałam.

 Pozwolę sobie przytoczyć ogólny sens powtarzających się momentów,  gdyż pozwalają one zrozumieć całokształt powieści.

1.      Szczęście - wszystko się układa, ptaszki śpiewają, Evan jest cudowny, polećmy na alpako-jednorożco-pegazach w stronę zachodzącego słońca, całując się.

2.      Rachel się upija i zaczyna mówić, jaką to ma beznadziejną córkę, oskarżając biedną Emmę o wszystko co złe w życiu.

3.      Telefon do Jonatana ratuję sytuacje, po czym rozmawiają o dręczących ich koszmarach przeszłości, spędzając miło czas.   

Zasługujący na wspomnienie jest również wątek miłosny wymykający się wszelkim schematom. Donovan przeszła samą siebie, tworząc taki dziwny „wielokąt” miłosny, w którym … Kto w kim? Kto z kim? Dlaczego i z jakim skutkiem – nie zdradzę. Napiszę tylko, że mnie ten pomysł się akurat nie podobał i ja tego nie kupiłam,  ale o gustach się ponoć nie dyskutuje...

Schematyczność fabuły i ten dziwny „wielokąt” miłosny w moim odczuciu nieco obniżają poziom powieści, ale w żadnym wypadku nie jest to książka zła! O nie! Autorka naprawdę doskonale wykreowała postacie, w szczególności Jonatana i Rachel. Może i pierwsze rozdziały nie są jakoś szczególnie porywające, bo fabuła nie rwie do przodu szybko jak potok górski, jednak potem wszystko się rozkręca, rzeczy oczywiste przestają już takie być. W końcu następuję wielki i zaskakujący finał, który dosłownie „powalił” mnie na kolana i przez dłuższą chwilę nie pozwalał z nich powstać. Zakończenie naprawdę powalające! I choćby dla tego fenomenalnego zakończenia warto sięgnąć po „Oddychając z trudem”, a po skończonej lekturze podobnie jak ja czekać z utęsknieniem na ostatni tom trylogii - „Bez tchu”. Ja czekam z niecierpliwością.

Dana
Rebecca Donovan, Oddychając z trudem, wyd. Feeria, 2015,  stron: 544

Za możliwość przeczytania książki dziękujemy Wydawnictwu





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz