piątek, 15 stycznia 2016

„Armada” - Ernest Cline

Wszyscy gramy w gry skupiające się na inwazji kosmitów na Ziemię, oglądamy takie klasyki science fiction jak 2001: Odyseja kosmiczna, Bliskie spotkania trzeciego stopnia, Obcy czy Star Wars, a także czytamy wielkie powieści z tego gatunku. Ludzkość dowiaduje się, że zostało jej niewiele czasu na obronę Ziemi, bo armada obcych już leci w naszym kierunku - spotkaliśmy się z tym nie raz. Jednak czy pomyśleliśmy kiedykolwiek, że wszystkie twory sci-fi, w których zakochujemy się mniej lub bardziej, powstały w jednym konkretnym celu: przygotowania nas właśnie na tę wojnę? Może i brzmi absurdalnie, ale kiedy zastanowimy się dłużej, być może dojdziemy do wniosku, że ta idea nie jest oderwana od powierzchni ziemi tak bardzo, jak byśmy chcieli. Zupełnie jak Zack Lightman, bohater drugiej powieści Ernesta Cline’a, czyli Armady.

Przez całe swoje życie Zack starał się zachowywać jak zwyczajny amerykański nastolatek - czyli taki, który nie wyróżnia się z tłumu, żeby przeżyć. Nie zawsze mu się udawało; jego los został naznaczony już w dzieciństwie, kiedy stracił ojca w niezbyt honorowy sposób (czy dla nastolatka może być coś gorszego, niż stać się pośmiewiskiem całkiem nie ze swojej winy?), a w szkole niejednokrotnie tracił panowanie nad sobą, przez co zyskał miano psychola. Zack całe swoje życie spędził na marzeniu o wielkiej przygodzie, rodem z tych, z którymi mierzy się w swoich ulubionych grach wideo. Chciał zasłynąć przed światem, uczynić coś, co postawiłoby go w opozycji do śmierci ojca i jednocześnie zapewniłoby mu dożywotnią popularność. Kiedy pewnego dnia widzi za oknem przelatujący statek kosmiczny, nie wierzy swoim oczom, bo przecież nierzadko miewał omamy, ale szybko okazuje się, że wielka przygoda - lub może wielka katastrofa ludzkości - jest znacznie bliżej niż kiedykolwiek przedtem.

Ernestowi Cline’owi już od pierwszych stron udaje się złapać czytelnika w sidła, kiedy pokazuje swojemu bohaterowi statek obcej rasy, niebezpiecznie podobny do tych, które widywał w grach, i każe mu się zastanawiać, czy to, co widział, jest prawdziwe. Siedemnastolatek, który zagrał już chyba we wszystkie gry na ziemi, nie wierzy nawet po przeczytaniu pamiętników swego ojca, pełnych teorii spiskowych dotyczących gier właśnie. Nie ma się czemu dziwić, w końcu ojciec nie jest dla Zacka autorytetem, raczej chorym psychicznie człowiekiem, któremu nie powiodło się w życiu. Niespodziewanie w jego szkole zjawiają się tajni agenci, którzy zabierają go do bazy gdzieś na uboczu Nebraski i oznajmiają, że dla najlepszych pilotów gry Armada jest przewidziana wielka misja - i Zack jest jednym z nich. Okazuje się, że ojciec nie oszalał, a całe science fiction zostało wymyślone właśnie w tym celu, żeby przygotować ludzi do walki. Pozostało mało czasu, żeby obronić Ziemię. Czy finał okaże się dla nas przychylny?

Armada jest zaskakującą mieszanką wielu wątków. To powieść zbudowana na kilku płaszczyznach: począwszy od wielkiej pasji do gier, poprzez historię nastolatka stęsknionego ojcowskiej miłości, aż do bitwy z obcymi o naszą planetę. W moim odczuciu każdy z tych wątków jest równie ważny i w takim połączeniu, jakie zastosował Cline, tworzą bardzo interesującą całość. Czytając Armadę, nie da się jednak nie zauważyć, że to właśnie gry mają największy wpływ na głównego bohatera. Zack odziedziczył talent do grania po obojgu rodzicach, lecz u niego przejawia się to jako życiowa pasja. Chłopak zna na wylot wszystkie manewry, funkcjonuje w pierwszej piątce najlepszych graczy świata i przeznacza na gry masę wolnego czasu. We wszystkich jego opisach czuć autentyczną miłość, która, z tego co wiem, cechuje również autora. Chyba pierwszy raz w życiu nie nudziły mnie długie i szczegółowe opisy przeróżnych broni, statków czy specyficznych kostiumów. Pasja do grania zmieniła Zacka Lightmana w człowieka, który może ocalić Ziemię.

Kolejną rzeczą, która przenika przez strony Armady, jest niezwykłe zafascynowanie popkulturą. Ta powieść nie jest oryginalna - właściwie po jakimś czasie okazuje się wręcz przewidywalna, ale miałam wrażenie, że jest to zabieg celowy. Ernest Cline nie ukrywa, jak wielki wpływ wywarły na niego Gwiezdne Wojny czy Gra Endera (przeczytamy o tym nawet w podziękowaniach), cytując ich bohaterów, naśladując ich twórców czy, po prostu, wplatając dzieła w życie swoich własnych bohaterów. Armada szczególnie przypomina powieść Orsona Scotta Carda, w której, podobnie jak tutaj, gry zostały użyte jako symulatory walki. Myślę, że dla prawdziwych fanów będzie to wielka frajda, mogąc spotkać się po raz kolejny z cytatami Luke’a Skywalkera i Yody, czy historią podobną do tej Endera Wiggina. Dodatkowym zaskoczeniem dla mnie było to, że Ernest Cline umieścił w swojej powieści kilka aktualnych sugestii, jak choćby wykupienie Star Warsów przez Disneya, i również wplótł  je zgrabnie w swoją ideę.  

Czytanie Armady stanowiło dla mnie wielką frajdę - to tak, jakby zebrać wszystkie najlepsze rzeczy związane z science fiction, wrzucić je do jednej powieści i otrzymać historię nastolatka zmuszonego, żeby ratować świat w ostatnich jego godzinach. Jestem wielką fanką wszystkich książek związanych z kosmitami, a Armada, pomimo że nie wprowadza nic nowego do tego gatunku, perfekcyjnie czerpie inspiracje z największych dzieł. Tak jak w wielu przypadkach, ostatecznie okazuje się, że nie byłoby żadnego zagrożenia, gdyby ludzkość sobie go nie wykreowała. Teraz musimy zmierzyć się z konsekwencjami własnych czynów, najlepiej jak potrafimy, nawet jeśli do walki przeszkolić muszą nas ulubione gry.

Czy marzyliście kiedyś o wielkiej przygodzie? Akcie wielkiego poświęcenia i honoru, który uczyni z was bohatera i odmieni wasze życie? Zack Lightman marzył o tym całe życie, kiedy jednak jego marzenie się spełniło, uświadomił sobie, że czasami lepiej nie marzyć o walce z  inwazją kosmitów.
Julia
 Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękujemy wydawnictwu Feeria Young


Ernest Cline, Armada, wydawnictwo Feeria Young, 2016, stron: 448

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz