„Córka
piekarza” miała być wedle rekomendacji umieszczonej
na przedniej stronie okładki powieścią wzruszającą, piękną niczym klejnot,
powieścią, którą pochłania się jednym tchem. I rzeczywiście - fabuła wymyślona
przez młodą autorkę dawała na to znakomitą szansę. Pytanie tylko, czy Sarah
McCoy faktycznie uniosła ciężar pisarskiego wyzwania, na jakie się pokusiła.
„Córka
piekarza” to powieść, której akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych
połączonych ze sobą postacią tytułowej bohaterki. Mamy więc plan współczesny.
El Paso w stanie Teksas, młoda dziennikarka, Reba Adams, zbiera materiały do świątecznego
artykułu o tradycjach bożonarodzeniowych w Niemczech i trafia do niemieckiej piekarni
oferującej najlepsze w okolicy, tradycyjne wypieki. Tutaj poznaje właścicielkę,
leciwą już Niemkę – Elsie Meriwether, z domu Schmidt. I to historia Elsie daje
pretekst do retrospekcji i zbudowania drugiej płaszczyzny czasowej.
Oto przenosimy się do Garmisch, niemieckiego miasteczka, w którym nastoletnia Elsie, pomagając rodzicom w prowadzaniu rodzinnej piekarni, marzy jednocześnie o pełnej uniesień miłości, pierwszym pocałunku, pierwszym prawdziwym balu, pierwszym łyku szampana. Naiwne dziewczęce marzenia nie przystają jednak do otaczającej rzeczywistości – mamy lata 40., a cała Europa ogarnięta jest szaleństwem II wojny światowej. Starsza siostra przebywa w ośrodku Lebensborn, gdzie rodzi swej Ojczyźnie kolejnych rasowo doskonałych przedstawicieli rasy aryjskiej, rodzice zmagają się z trudami utrzymania rodziny, Elsie zostaje obiecana za żonę dużo starszemu, ale za to wysoko postawionemu oficerowi SS. Sytuację Elsie, która jak większość Niemców w tamtym czasie w postaci wodza i jego ideologii dostrzega faktyczną szansę na poprawienie dobrobytu, diametralnie zmienia wigilia Bożego Narodzenia, gdy do jej domu trafia mały żydowski chłopiec, uciekinier z obozu w Dachau. Nastolatka staje w obliczu podjęcia bardzo trudnej decyzji: pomóc chłopcu, zdradzając jednocześnie ojczyznę i ryzykując życie całej swojej rodziny czy zamknąć mu drzwi przed nosem, skazując na pewną śmierć.
Oto przenosimy się do Garmisch, niemieckiego miasteczka, w którym nastoletnia Elsie, pomagając rodzicom w prowadzaniu rodzinnej piekarni, marzy jednocześnie o pełnej uniesień miłości, pierwszym pocałunku, pierwszym prawdziwym balu, pierwszym łyku szampana. Naiwne dziewczęce marzenia nie przystają jednak do otaczającej rzeczywistości – mamy lata 40., a cała Europa ogarnięta jest szaleństwem II wojny światowej. Starsza siostra przebywa w ośrodku Lebensborn, gdzie rodzi swej Ojczyźnie kolejnych rasowo doskonałych przedstawicieli rasy aryjskiej, rodzice zmagają się z trudami utrzymania rodziny, Elsie zostaje obiecana za żonę dużo starszemu, ale za to wysoko postawionemu oficerowi SS. Sytuację Elsie, która jak większość Niemców w tamtym czasie w postaci wodza i jego ideologii dostrzega faktyczną szansę na poprawienie dobrobytu, diametralnie zmienia wigilia Bożego Narodzenia, gdy do jej domu trafia mały żydowski chłopiec, uciekinier z obozu w Dachau. Nastolatka staje w obliczu podjęcia bardzo trudnej decyzji: pomóc chłopcu, zdradzając jednocześnie ojczyznę i ryzykując życie całej swojej rodziny czy zamknąć mu drzwi przed nosem, skazując na pewną śmierć.
Książka,
jak już wspomniałam, toczy się dwutorowo, historia współczesna przeplatana jest
z historią wojenną. Dramaturgicznie to świetny pomysł, bo pozwala zawieszać
akcję w momentach naprawdę dramatycznych i przenosić się do innego wątku, co
autorka stara się wykorzystywać. Problem w tym, że takich momentów naprawdę
dramatycznych jest tutaj jak na lekarstwo, a szkoda, bo ta historia aż się o
takowe prosi. Niestety te dwie płaszczyzny czasowe wypadają bardzo nierówno:
przejmująca historia nastoletniej Elsie, z jej traumatycznymi przeżyciami –
wzrusza, przejmuje, nie pozostawia obojętnym. Zresztą pojawia się tutaj więcej postaci,
których losami nie sposób się nie przejąć: jest narzeczony Josef, postać
ciekawa, bo wymykająca się prostym kwalifikacjom nazista – morderca, jest żydowski
chłopiec Tobias, jest siostrzeniec Elsie – Julius, przesiąknięty po każdą
komórkę swego ciała nazistowską ideologią. Postacie są naprawdę ciekawe i niebanalne.
Są jakieś. Jak przy tym wypada plan współczesny? Z wielkim bólem napisać muszę:
nijak. Postacie są tak papierowe i banalne, że nie wywołują praktycznie żadnych
emocji. Dziennikarka Reba, która podobnie jak Elsie ma za sobą traumatyczne
dzieciństwo, poniekąd z wojną w tle, bo przyczyną traumy jest tutaj ojcem, weteran
wojenny, to postać zupełnie bezbarwna.
Rozumiem
pomysł autorki: połączenie ze sobą dwóch odległych światów jakimś wspólnym mianownikiem.
Tutaj te wspólne mianowniki były dwa: traumatyczne doświadczenia z młodości
dwóch bohaterek (Elsie i Reby), i drugi, bardziej ogólnoludzki, dotykał
problemu obojętności na cierpienie drugiego człowieka, odpowiedzialności za
drugiego człowieka. Mamy bowiem eksterminację ludności żydowskiej w czasie
drugiej wojny i (uwaga!) politykę państwa amerykańskiego względem nielegalnym
emigrantów z Meksyku, których bezduszny system każe wydalać poza granicę
amerykańskiego raju, skazując tym samym często na unicestwienie. Mamy tutaj historię
żydowskiego chłopca, której losy są w pewnym sensie paralelne z losami małego Meksykanina
– Victora Garcii. Pomysł do przyjęcia, gorzej z jego realizacją. Zmarnowany
potencjał.
Czytając
książkę, mamy przede wszystkim potrzebę wejść w taki świat, w istnienie którego
uwierzymy, chcemy spotkać bohaterów, w których historię również uwierzymy,
którzy wydają nam się bohaterami z krwi i kości. Uwierzyłam w Garmisch,
uwierzyłam nastoletniej Elsie. Kompletnie nie uwiodło mnie El Paso z jego
bezbarwnymi bohaterami. Nawet staruszka Elsie nie jest tak wiarygodnie
zbudowaną postacią, jak jej młodzieńcza wersja z piekarni w Garmisch. Mam wrażenie,
że sama autorka z większym przejęciem potraktowała też tę pierwszą historią, że
do niej bardziej się przywiązała. I jeśli wojennej opowieści jestem w stanie
postawić mocne cztery, o tyle do historii współczesnej mam wiele zastrzeżeń, bo
psuje ona odbiór książki.
Piękna
okładka uwodzi i obiecuje więcej, niż daje wnętrze. Jeśli ta historia jest jak klejnot,
to ze smutkiem stwierdzam, że klejnot ten nie jest z najlepszego kruszcu, a
nawet tombakiem trąci. W
okładkowym
blurbie zgadza się tylko jedno: książkę rzeczywiście pochłania się
jednym
tchem, czyta się ją szybko. Ale czy o to właśnie chodzi? To książka z typu
tych, o których zwykliśmy mówić: "może być", ani nie porywająca, ani nie
beznadziejna.
Pani
eM.
Sarah McCoy, Córka piekarza, wyd. Świat Książki,
2014, stron: 424
Czy
wiesz, że...
Blurb
– takim słowem określa się rekomendację lub krótkie streszczenie utworu, które
najczęściej umieszcza się na okładce książki. Uważajcie i nie dajcie się zwieść
– blurb pełni funkcję marketingową, zawsze będzie pozytywny, często wręcz
entuzjastyczny. Świetnie (dla wydawnictwa, oczywiście), jeśli dodatkowo jest rekomendacją znanej osoby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz