wtorek, 24 marca 2015

,,Ziarno prawdy" - Zygmunt Miłoszewski



Pod koniec stycznia bieżącego roku do polskich kin trafił film zatytułowany „Ziarno prawdy” – ekranizacja powieści popularnego w ostatnim czasie autora kryminałów, Zygmunta Miłoszewskiego. Sam film cieszył się wielkim zainteresowaniem, a reżysera porównywano nawet do samego Finchera. I właśnie to spowodowało, że postanowiłem bliżej przyjrzeć się powieściom wychodzącym spod pióra Miłoszewskiego. „Ziarno prawdy” to moje pierwsze spotkanie z pisarzem, toteż kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. „Ziarno prawdy” jest to jednocześnie druga część trylogii kryminalnej, którą łączy postać głównego bohatera.

Podobnie jak w pierwszej części, głównym bohaterem jest tutaj prokurator Teodor Szacki. Po rozstaniu z żoną przenosi się do Sandomierza, miasta, które dotąd kojarzyło mu się głównie z przesadną religijnością i ojcem Mateuszem. Ale Sandomierz Miłoszewskiego jest zupełnie inny – w niczym nie przypomina tego z kolorowych pocztówek czy popularnego serialu. Miłoszewskiemu udało się bowiem stworzyć miejsce mroczne, niepokojące, chwilami odstraszające brzydotą. Tworzy to klimat niczym ze skandynawskiego kryminału. Sam prokurator nie odnajduje się najlepiej w nowym miejscu, w którym każdy zna każdego i wszyscy wzajemnie się obmawiają. Nie najlepiej dogaduje się z nowymi znajomymi z pracy i zaczyna popadać w stan jakiegoś odrętwienia. Nie pomaga fakt, że w Sandomierzu nic się nie dzieje, nie ma żadnych spektakularnych przestępstw, dzięki którym Szacki mógłby brylować jako znakomity śledczy. Nie ma się więc co dziwić jego radości, gdy tuż przed Wielkanocą znalezione zostaje zmasakrowane ciało kobiety, a samo śledztwo szybko okazuje się o wiele trudniejsze niż te, które Szacki prowadził wcześniej, choćby ze względu na to, że wszyscy się znają i mogą wzajemnie się kryć, dając alibi. A trup ściele się gęsto – morderca na jednej ofierze nie poprzestaje.
W sandomierskim powietrzu zaczynają natychmiast krążyć pierwiastki niepokoju, grozy, nieufności, podejrzliwości. Szacki to jednak typ twardziela i nie zamierza szybko zrezygnować. Wręcz przeciwnie, każda przeszkoda, każdy znak zapytania to tylko podwójny impuls do drążenia tematu.

Gdy recenzent pisze pozytywną opinię, z reguły twierdzi, że książka wciągnęła go od pierwszych stron. Ja jednak zrobię inaczej i napiszę zgodnie z prawdą, iż zainteresowała mnie dopiero pod koniec drugiego rozdziału. Na szczęście nie skreśliłem jej od razu i bardzo się z tego cieszę, bo gdy z czasem pojawiały się nowe poszlaki, nowi podejrzani, śledztwo nabrało tempa (choć jednocześnie coraz bardziej się wikłało), a prokurator zaczął coś robić ze swoim życiem towarzyskim, powieść stawała się naprawdę bardzo ciekawa i zajmująca. Od pewnego momentu rzeczywiście czyta się ją jednym tchem, próbując samodzielnie, i niestety bezskutecznie, dojść do tego, kto jest sprawcą tych bestialskich zbrodni. Miłoszewski okazuje się być mistrzem w myleniu tropów, zwodzi czytelnika na każdym kroku – ale robi to naprawdę z klasą.

Styl pisania Miłoszewskiego jest dość charakterystyczny i pewnie nie każdemu musi przypaść do gustu. Mnie jednak się spodobał. Autor pisze zrozumiałym językiem, a trudniejsze słowa z całej książki można policzyć na palcach jednej ręki. Język jest naprawdę nieskomplikowany na wielu płaszczyznach: i tych leksykalnych, i tych składniowych. To powoduje, że książkę czyta się z wielką przyjemnością i lekkością. Dodatkowym atutem jest fakt, że pisarz często posługuje się ironią (którą uwielbiam!), a pełne ciętych ripost dialogi bohaterów na pewno nie szeleszczą papierem – są naturalne, niewymuszone, nie można zarzucić im sztuczności.

Nie mogę odmówić sobie przyjemności napisania kilku słów o głównym bohaterze. Prokurator Teodor Szacki to z pewnością bardzo oryginalna, nietuzinkowa postać. Z pewnością wyróżnia się na tle innych bohaterów powieści. Jako że nie zniósł za dobrze rozstania z żoną i wymuszonej przeprowadzki do Sandomierza, stał się wyobcowanym samotnikiem w mieście zamieszkanym praktycznie przez samych najlepszych przyjaciół. Mimo iż z pozoru jest zimny, oschły, skupiony wyłącznie na pracy i bezduszny, po bliższym poznaniu zyskuje, bo to jednocześnie niezwykle inteligentny śledczy.  W zasadzie na każdy temat ma jakąś sarkastyczną, kąśliwą  uwagę, chociaż niekoniecznie musi ją wypowiedzieć na głos. Mimo że z reguły traktuje kobiety przedmiotowo, po dłuższym czasie znajomości potrafi się jednak zaangażować. Broni się jednak przed tym, jak może, przybierając pozę zimnego drania. Być może jak żółw zamyka się w skorupie, by nie zostać poranionym.  Ten outsider ma również wiele niepisanych zasad, którym hołduje, a które czynią z niego postać bardziej wielowymiarową. Nie jest bohaterem papierowym – to postać z krwi i kości.

Jak można już wywnioskować z poprzednich akapitów, uważam „Ziarno prawdy” za książkę naprawdę godną uwagi. Wątek kryminalny jest tutaj niebanalny i dobrze pomyślany, choć prawdopodobieństwo jego rozwiązania można pewnie poddawać w wątpliwość. Nie o to jednak chodzi w czytaniu kryminałów – najważniejsze jest podążaniem właściwym tropem i próba samodzielnego rozwiązania zagadki, a tę zabawę Miłoszewski nam gwarantuje. Przez cały czas czytelnikowi towarzyszą ciekawe postacie, a całość napisana jest w charakterystyczny sposób, który najlepiej określiłoby potoczne słowo „fajny”. Dla miłośników kryminałów „Ziarno prawdy” powinno być pozycją obowiązkową.
A Zygmuntowi Miłoszewskiemu nie bez powodu przepowiadało się przyszłość króla polskiego kryminału. I to kryminału w najlepszym stylu: wysmakowanego, dopracowanego w szczegółach, a przede wszystkim mrożącego krew w żyłach, dlatego ze smutkiem przyjąłem wiadomość, że Miłoszewski przygodę z tym typem literatury definitywnie zakończył. Wielka szkoda. Wielbicielom i wielbicielkom (przede wszystkim wielbicielkom) Szackiego pozostaje tylko mieć nadzieję, że pisarz może jednak kiedyś zmieni zdanie i na powrót wyciągnie na zgodę rękę do Szackiego.

Alek
Zygmunt Miłoszewski, Ziarno prawdy, W.A.B, 2014, stron: 368

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz