poniedziałek, 25 lipca 2016

„Droga do domu” – Yaa Gyasi

O debiutanckiej powieści młodej amerykańskiej pisarki o ghańskich korzeniach nie bez powodu zrobiło się głośno jeszcze przed jej wydaniem. Wszystko za sprawą podejmowanego w jej powieści tematu, bo czy wśród najbardziej palących problemów współczesnego świata nie znajdują się właśnie takie zagadnienia, jak: uchodźcy, rasizm, nierówności społeczne, mocarstwowa polityka wielu państw, która ma bezpośredni przekład na nierówności, wyzysk i ubóstwo w wielu rejonach świata? A jakie konsekwencje to za sobą pociąga, Yaa Gyasi pokazuje na przykładzie „Drogi do domu” – sagi rodzinnej pokazującej pogmatwane, trudne i bolesne losy czarnoskórej ludności od XVIII do XX wieku, od Ghany po Amerykę.  Czytelnik ma szansę poznać punkt widzenia osoby o afrykańskich korzeniach, a nie kolejnego białego, który albo z pewnym sentymentalizmem, albo krzywdzącymi uprzedzeniami spogląda na Czarny Ląd (kto czytał choćby "W pustyni i w puszczy” naszego rodzimego autora – ten wie).
Historia rodzinna ma swój początek w XVIII wieku, w czasie, gdy handel niewolnikami kwitnie w najlepsze, angażując w ten proceder zarówno białych kolonizatorów, jak i czarnych tubylców. W sąsiednich wioskach mieszkają dwie przyrodnie siostry, za sprawą dramatycznych wydarzeń nie mając świadomości o istnieniu tej drugiej. Rozdzielenie rodziny powoduje, że los każdej z nich układa się inaczej: Effia zostaje sprzedana brytyjskiemu kolonizatorowi, dowódcy twierdzy Cape Coast Castle – to miejsce okryte złą sławą, gdyż stanowi coś w rodzaju doraźnego więzienia dla kupionych niewolników, którzy później statkami odsyłani są jako towar do Ameryki, by przypieczętować swój los katorżniczą pracą na rzecz białego pana. Siostra Efii, Esi, również trafia do Cape Coast Castle. Nie ma jednak tyle szczęścia co jej siostra – jeśli tą kategorią można się tu w ogóle posłużyć. Esi trafia do twierdzy jako niewolnica przeznaczona na handel, by wkrótce trafić za ocean. Od tej chwili historia rodzinna rozgałęzia się na dwie równoległe prowadzone historie życia czarnoskórych na dwóch kontynentach: potomkowie Efii związani będą z afrykańskim  Złotym Wybrzeżem, potomkowie Esi z Ameryką. I choć dzielić ich będą tysiące kilometrów, łączyć ten sam los: ludzi wykorzenionych, którym przyjdzie walczyć o swój byt, a będzie to walka naznaczona cierpieniem. I tak z pokolenia na pokolenie przypatrywać się będziemy kolejnym zmaganiom kolejnych potomków: od niewolniczej pracy na plantacjach, przez Wielką Migrację, narastające fale rasizmu, powstawanie gett w amerykańskich miastach.  Na targanym konfliktami kontynencie afrykańskim rzecz przedstawia się równie nieciekawie – to kontynent, który za sprawą kolonizatorów i ich polityki wykrwawia się, a ludzie żyją w skrajnej nędzy. W tym sensie i jednej, i drugiej linii potomków sióstr wiedzie się równie źle.
Można by zadać sobie pytanie: jakim cudem autorka zamknęła losy siedmiu pokoleń ujętych w dwóch gałęziach rodziny na raptem czterystu  stronach, pochylając się nad losami aż czternaściorga bohaterów? Odpowiedź jest prosta: zastosowała bardzo pociętą, fragmentaryczną narrację, wrzucając nas jakby na chwilę (choć trzymając się chronologii) w opowieść o konkretnym potomku, racząc kilkoma faktami, pozwalając z grubsza uczestniczyć w kilku dramatycznych wydarzeniach. I kiedy już mamy wrażenie, że odczuwamy coś na kształt więzi z tym bohaterem, kiedy zaczynamy go poznawać, rozumieć jego historię, autorka bezwzględnie wyrywa nas z tego świata i od razu wrzuca w świat innego bohatera, gdzie znów od nowa musimy przechodzić ten sam proces: przyspieszonego poznawania bohatera i jego losów. I momentami czytelnik może się czuć zagubiony, a może nawet sfrustrowany tymi ciągłymi zmianami, tym, że nie daje mu się szansy „pobyć” z bohaterem i jego historią, że ciągle jest wyrywany z każdego kolejnego świata. Sprytny z wielu powodów zabieg narracyjny – muszę przyznać. Pozwala czytelnikowi w jakiś sposób zrozumieć, jak to jest być nagle wyrwanym z konkretnego środowiska, a tego przecież przez wieki doświadczali czarnoskórzy – wykorzeniani ze swojej ziemi, odrywani od domu, rodziny. Niezakotwiczeni. Niemogący zapuścić trwałych korzeni. O tym w końcu traktuje ta powieść, a jej przemyślana konstrukcja tylko uwypukla ten problem. Z drugiej strony – ciągła zmiana planów powoduje, że tak rozległa fabuła ma jednak bardzo dobre tempo, nie pozwalając na nudę. I w końcu – podkreśla pewien uniwersalizm w historii wszystkich tych bohaterów: bo te czternaście życiorysów to w dużej mierze historie powtarzającego się upokorzenia, cierpienia, prześladowań, niesprawiedliwości. Można momentami odnieść wrażenie, że to bardzo jednostronny obraz, zwłaszcza że tak panoramiczny.
„Droga do domu” to typowy przykład literatury środka, książki napisanej sprawnie, ciekawej konstrukcyjnie, spójnej, podającej trudny temat językiem prostym (choć w wielu momentach brutalnie opisującym doświadczenia postaci). To wszystko powoduje, że  saga rodzinna Gyasi ma szansę spodobać się i dorosłym czytelnikom szukającym niewymagającej choć mądrej lektury „o czymś”, i młodym czytelnikom, którzy od  literackich wycieczek oczekują czegoś więcej niż tylko fajnej rozrywki, ale dla których książka jest też drogą do zrozumienia prawdziwego świata, jego historii i problemów. I dla jednej, i dla drugiej grupy „Droga do domu” będzie lekturą satysfakcjonującą.
pani eM
Yaa Gyasi, Droga do domu, Wydawnictwo Literackie, 2016, stron: 412


Za książkę dziękujemy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz