Zacznę od tego, co rzuca się w oczy, jak weźmie się do ręki tę książkę. Od jej rozmiaru - „#me” liczy sobie dwieście sześć stron. Przez taką objętość trudne jest głębokie wniknięcie do świata powieści. Każda grubość książki ma swoje wady i zalety, ale ja po prostu nie przepadam za tymi krótkimi. Lubię, jak powieść jest rozbudowana – ma wiele wątków pobocznych i bohaterów. Przy takiej objętości osiągnięcie tego jest niemożliwe. W przypadku „#me” moje obawy niestety okazały się uzasadnione.
Świat nastoletniej Sary jest koszmarny, dziewczyna nie ma swojego miejsca na ziemi. W szkole jest odrzucona i wyzywana, w domu czeka na nią pijana matka nieprzejmująca się niczym. Mimo wszystkich przeciwności i przeszkód Sara się nie poddaje i stara się wrócić do społeczeństwa. Poznaje chłopaka swoich marzeń – Józka i zakochuje się w nim bez pamięci. Sara znajduje szczęście i ciągle traci je na nowo, przez matkę alkoholiczkę.
Kreacja bohaterów była ciekawa. Nie powalała na kolana, ale nie była też nudna. Każdy z głównych bohaterów miał jedną wiodącą cechę, nie byli oni złożeni ani wielopłaszczyznowi. Polubiłam Sarę z jej problemami i sposobem ich rozwiązania. Zaciekawiła mnie jej matka i powody, dla których tak się stoczyła. Józek spodobał mi się dzięki altruizmowi i szczerości.
Przez parędziesiąt pierwszych stron z zapartym tchem czytałam o zmaganiach Sary z resztą świat, ale stopniowo przestawało mnie to pociągać. Wystarczyłoby parę podobnych scen, żeby podkreślić błędne koło, w które wpadła bohaterka. Autorka napisała ich kilkanaście. Nawet, kiedy coś znacząco się wydarzało reakcja Sary była nijaka i opisana w sposób uproszczony, przez co ładunek emocjonalny sceny znikał.
Jedną z większych wad powieści był sposób napisania. Zazwyczaj w książkach młodzieżowych wszystko je napisane skrótowo. Na przykład: nie jest opisane, jak bohaterowie się gdzieś dostają, tylko od razu tam są. Zwykle to sprawia, że książkę czyta się szybko i przyjemnie. „#me” zostało zbyt mocno, jak na mój gust, uproszczone. Nie dało się wejść głębiej w świat przedstawiony ze szczątkowymi jego opisami albo bez jakiejkolwiek reakcji emocjonalnej postaci.
Fabuła też została pogwałcona uproszczeniami. Nie było żadnych wątków pobocznych czy tła wydarzeń. Z początku to nie było widocznie, ale wraz z upływem kolejnych stron wątki poboczne po prostu znikały. Nie zostawały rozwiązane czy zakończone, po prostu nie było już o nich ani słowa.
Tak samo było z wątkiem romantycznym. Uczucia Sary względem Józka są opisane wprost. Jak dla mnie zbyt bezpośrednio, dziewczyna zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Jej uczucia nie ewoluowały, jak się pojawiły, takie były przez całą książkę. Z ich relacją było tak samo, każde ich spotkanie było podobne do wcześniejszego i nic nie wnosiło.
Kolejnym rozczarowaniem było zakończenie. Autorka urwała w ciekawym momencie, który w końcu odstawał od rutyny. Nie mam nic przeciwko zakończeniom otwartym, dzięki którym czytelnicy mogę się zastanowić, co było dalej. Zakończenia „#me” nie nazwałabym nawet zakończeniem. Historia dopiero zaczynała nabierać tempa, pojawiali się nowi bohaterowie. Nic nie wskazywało na zakończenie. Miałam wrażenie, że autorka po prostu nie chciała kończyć tej książki i wydała ją w połowie napisaną.
Po przeczytaniu „#me” czułam się rozczarowana. Spodziewałam się błyskotliwej, ale też zabawnej książki młodzieżowej, poruszającej trudne tematy. Dostałam ukończony w połowie spis nieprowadzących do niczego scen.
Czytając recenzje innych osób, zauważyłam, że jestem odosobniona w negatywnej opinii, więc może po prostu wyrosłam już z prostych książek młodzieżowych? „#me” potrafi umilić czas czytelnikowi, ale nie ma w sobie tego czegoś, nie zmusza do refleksji i nie jest niczym nowym na rynku książkowym.
Dana
Za możliwość przeczytania książki dziękujemy Wydawnictwu YA!
Joanna Fabicka, #me, Wydawnictwo YA!, 2016, stron: 206
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz