piątek, 1 lipca 2016

„Śpiący Książę" - Melinda Salisbury


W poprzednim tomie - “Córce zjadaczki grzechów” (cała recenzja) - miałam przyjemność poznać historię Twylli, wcielonej bogini, zaręczonej z następcą tronu religijnego królestwa. Spodziewałam się po “Śpiącym Księciu” kontynuacji tej powieści z niezmienioną główną postacią. Już po pierwszych paru stronach moje oczekiwania zostały zaprzepaszczone przez nową narratorkę. Początkowo byłam rozczarowana, ale szybko przekonałam się, że kreacja głównej bohaterki trzyma poziom.
Tym razem narratorką jest początkująca aptekarka, skazana na samotne życie z szaloną matką, która chce ją zabić. Jej życie nie jest usłane różami: ubóstwo i wojna ze Śpiącym Księciem - mistyczną istotą, chcącą podbić jej królestwo z pomocą golemów, przysparza Errin coraz więcej problemów. Jedynym oparciem jest dla niej Silas - tajemniczy mężczyzna z twarzą zawsze skrytą pod kapturem, który jako jedyny kupuje od niej mikstury.


To właśnie Silas jest głównym motorem akcji, dzięki niemu Errin opuszcza swoją wioskę i wyrusza w podróż po królestwie. To jego tajemnice stanowią podwaliny fabuły i nadają jej niezwykłego charakteru. Jest niewątpliwie jedną z najbardziej intrygujących postaci serii. Jego kreacja jest świetnie dopracowana.  Zastanawiałam się, co może kryć się za kapturem i nie dostrzegałam innych jego cech. Dopiero gdy rąbek tajemnicy został odsłonięty, mogłam w pełni docenić jego skomplikowaną budowę.

Bohaterowie byli dużym plusem, autorka świetnie radzi sobie z kreowaniem ciekawych i rozbudowanych postaci. Najlepszą okazał się tytułowy Śpiący Książę. W pierwszym tomie spotykamy się z nimi jako legendą, w drugim poznajemy go jako osobę z krwi i kości, z problemami, planami i charakterem. Jego opowieść i motywy działania są niezwykle intrygujące i warte poznania.

Historia Errin była z początku nudna. Tak samo jak w “Córce zjadaczki grzechów” początek był wprowadzeniem, opisującym sytuacje polityczną, którą znamy doskonale z pierwszego tomu. Z każdą stroną akcja nabierała rozpędu, ale nie osiągnęła jak dla mnie zadowalającego tempa. Nawet w czasie najważniejszych wydarzeń czas był rozciągnięty i nierzeczywisty. Ogólnie powieść nie była zbytnio rozbudowana, był główny wątek i parę pobocznych, ale nie tworzyły one skomplikowanej sieci. Po drugim tomie oczekiwałam większego rozbudowania.

W “Śpiącym Księciu” nie zabrakło oczywiście wątku miłosnego. Od początku powieści uczucia Errin względem Silasa są oczywiste i wprost opisane. Ona go kocha, a on jej nie. Tak przynajmniej myśli dziewczyna, ma wiele dowodów: unikanie dotyku, chowanie twarzy, brak zaufania. Wszystko to może świadczy o braku uczuć, ale czy tak jest?

Wątek miłosny w tym tomie jest nieporównywalnie gorszy od tego w pierwszym tomie. Nie porwał mnie w najmniejszym stopniu, nie kibicowałam miłości bohaterów. Autorka zbagatelizowała ten wątek i poświęciła mu za mało czasu. Wielka miłość Errin była zbyt nierzeczywista i bezpodstawna, by jak dla mnie być piękną.

Drugi tom jest gorszy od pierwszego, nie tylko w tym. Wątek fantasy i mistycyzmu zszedł w “Śpiącym Księciu” na dalszy plan. Zniknęły bóstwa, rozbudowana religia i magia, została nauka i rozum. Tę zmianę najlepiej oddaje zmiana głównej bohaterki: z zabijającej dotykiem narzeczonej księcia do aptekarki. Książka wiele straciła z magią.

Mimo wad “Śpiącego Księcia” czyta się szybko i przyjemnie. Opowieść jest chwilami mroczna i intrygująca, zmusza czytelnika do czytania. Ostatnie strony były pełne napięcia, wszystkie wątki w końcu się splotły, tworząc sensowną całość. Końcówka, porównując do całości, powala na kolana. Po takim zakończeniu z przyjemnością przeczytam kolejny tom.
Dana

Książkę przeczytaliśmy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zielona Sowa.


Melinda Salisbury, Śpiący Książę, Wydawnictwo Zielona Sowa, 2016, stron: 336
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz