Podobno nie jesteśmy w stanie zobaczyć naszego dzieciństwa takim, jakie prawdziwie było – według Sigmunda Freuda to zwyczajnie niemożliwe. Widzimy w głowie wspomnienia z okresu, kiedy mamy kilka lat, i wydaje nam się, że to rzeczywisty zapis przeżyć. Jednak jest zupełnie inaczej: oglądamy zapis, który nasz umysł sam sobie wykształcił na podstawie usłyszanej historii lub zobaczonego zdjęcia czy filmu. Czasami we wspomnieniach spoglądamy na świat własnymi, dziecięcymi oczami, a czasem jesteśmy pobocznymi świadkami sytuacji i wtedy obserwujemy nas samych - nigdy natomiast nie widzimy sytuacji dokładnie takiej, jaka miała miejsce. Dodajemy, odejmujemy pewne fakty lub zastępujemy je innymi. Wspomnienia bywają mylne, szczególnie te, których nie mieliśmy prawa zachować w głowie, ponieważ byliśmy zbyt młodzi. Temat powrotu do dzieciństwa i zmierzenia się z dziecięcymi błędami podejmuje w swojej powieści „Nie posiadamy się ze szczęścia” Karen Joy Fowler.
Rosemary wychowała się w barwnych latach 70. - okresie apelów o pokój na świecie i amerykańskich eksperymentów naukowo-społecznych, w których i jej rodzina wzięła udział. Kilkanaście lat później, będąc na studiach, dziewczyna mierzy się z trudną i niejasną rodzinną historią oraz własnym dziwactwem. Początkowe lata życia wydawały się sielanką, przynajmniej tak myśli Rosemary, kiedy wraca do nich pamięcią lub ogląda stare rodzinne zdjęcia. Rodzice uważali się za niezwykłych szczęściarzy, mając trójkę wspaniałych dzieci: Rosemary, Fern i Lowella. Wszyscy zawsze radośni, może odbiegający od społecznych standardów, ale nie na tyle, żeby to przysporzyło im problemów. I wtedy doszło do tragedii: kiedy Rosemary miała pięć lat, jej starsza siostra Fern zniknęła, zabierając ze sobą spokój i szczęście rodziny. Od tej chwili ich nowe życie nie przypominało w żadnym stopniu poprzedniego, a Rosemary przekonała się o tym najlepiej.
Amerykańskie klimatyczne podwórka z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych i rodzinne dramaty to moim zdaniem idealne połączenie. Prawie zawsze działa i zadziałało również w przypadku powieści Fowler. Nie posiadamy się ze szczęścia to głęboka, przemyślana i niespodziewanie zaskakująca opowieść o tragedii, która prowadzi do stopniowego rozpadu pewnej rodziny. Pełna dramatu fabuła i nielinearna narracja sprawiają, że powieść Fowler ciężko porzucić bez znalezienia odpowiedzi na nurtujące pytania. Pierwszy plus to zachowanie napięcia do ostatniej strony i utrzymanie w czytelniku ciekawości.
Kolejny to stworzenie bohaterki, którą jednocześnie łatwo polubić, jak i okazać jej współczucie. Autorka dopiero pod koniec zdradza motywy, które kierowały główną postacią, oraz przyczyny tragedii oraz same jej szczegóły. Rosemary jest złożoną bohaterką, a tajemniczości dodatkowo dodaje fakt, że wydarzenie, które będzie mieć największy wpływ na fabułę Nie posiadamy się ze szczęścia rozegrało się, gdy Rosemary była małą dziewczynką. Poznajemy historię pełną emocjonalnych zabarwień z jej perspektywy, ale Flower kieruje się freudowską myślą, że dziecko nie jest w stanie zarejestrować pierwszych lat swojego życia, dzięki czemu Nie posiadamy się ze szczęścia zawiera kilka ciekawych i nieoczywistych zmyłek w przebiegu fabuły. Jednak warto przeczytać tę powieść z innego powodu: jest coś (czego nie zdradzę, bo cała zabawa leży w niewiedzy), co wyróżnia książkę Flower spośród wielu innych historii o amerykańskich podwórkach i rodzinnych dramatach. Wiele ma to wspólnego z eksperymentami społecznymi, które miały na celu poszerzenie naukowego zaplecza wiedzy o ludziach i zwierzętach, a przede wszystkich cechach, które pozwalają nas, ludzi, odróżnić od reszty ziemskich organizmów (i jednego konkretnego gatunku). Poboczna, jednak nie mniej ważna, bohaterka, która związana jest z tym wątkiem, całkowicie podbiła moje serce – możliwe, że głównie z osobistych preferencji, ale moim zdaniem jest jaśniejącą gwiazdą powieści Flower. Jej historia jest zaskakująca i dogłębnie poruszająca; mam wrażenie, że trudno, by pozostawiła kogoś obojętnym.
Nie posiadamy się ze szczęścia to pięknie napisana powieść o przedstawionej w poruszający sposób rodzinnej tragedii. Jest zaskakująca, ponieważ Karen Joy Flower trzyma pewne fakty w ukryciu, bazując na dziecięcej świadomości – lub raczej jej braku – a tym samym trzyma czytelników w zaciekawieniu do samego końca. Jest wzruszająca, ponieważ jakby nie patrzeć, to raczej smutna opowieść o błędach popełnionych w przeszłości, na które bohaterowie nie mieli wpływu, oraz o ich konsekwencjach. Jest wywołującą masę emocji lekturą idealną na kilka wieczorów, niekiedy rozweselającą, niekiedy wzruszającą. Zdecydowanie warto ją przeczytać, jako że ukazuje rodzinny portret w krzywym zwierciadle, poruszając przy tym temat nieczęsto opisywany w literaturze. Nie posiadamy się ze szczęścia z jednej strony zachwyciło mnie swoją prostotą, a z drugiej ogromną ilością emocji, które towarzyszyły mi podczas czytania książki. Przede wszystkim jednak zachwycił mnie pewien wątek, który podbił moje serce z przyczyn osobistych – ale nie będę pisać o żadnej z tych rzeczy, żeby niczego nie zdradzić; to popsułoby całą zabawę.
Julia
Za możliwość przeczytania książki dziękujemy Poradni K
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz