niedziela, 10 kwietnia 2016

"Ritterowie. Rzecz o mazurskiej duszy" - Patrycja Pelica


Bardzo lubię książki, które zanurzone są w historii, zwłaszcza wojennej.  Dlatego kiedy otrzymałam propozycję zrecenzowania książki „Ritterowie. Rzecz o mazurskiej duszy” – nie wahałam się ani chwili. Tym bardziej, że tajemnicza okładka przedstawiająca jakiś stary, zniszczony cmentarz – podziałała na moją wyobraźnię.

Nie ukrywam, że pierwsze spotkanie z tą książką mnie przeraziło, a nawet zniechęciło do czytania. Dlaczego? Autorka pisze bardzo poetycko i metaforycznie, co wymaga większego skupienia niż przy większości powieści. To nie jest prosty język, do jakich przyzwyczajają nas zwykle powieści. Potem jednak przyzwyczaiłam się do tego specyficznego stylu narracji, a po lekturze całości (nie taki diabeł straszny!) muszę nawet uznać, że język, jakim jest pisana, dodatkowo wzmacnia atmosferę całej historii.

Patrycja Pelica napisała historię wielopokoleniowej rodziny, a akcję osadziła w nieistniejące już krainie – Prusach, a więc na dzisiejszych Mazurach. Główną bohaterką jest młoda Niemka, Anna Ritter,  która przybywa na Mazury, by poszukać własnych korzeni i u źródeł wygrzebać informacje o swoich przodkach. Początki historii Ritterów na tej ziemi to rok 1920, gdy luterański pastor, Martin Ritter, obejmuje pod opiekę starą plebanię – miejsce to stanie się domem dla kilku pokoleń Ritterów. Życie toczy się tu z wolna, ale raczej dość sielankowo do momentu, gdy wybucha wojna. To wydarzenie odmienia życie Ritterów. Jak wojenna zawierucha wpłynie na rodzinę Ritterów? Jak potoczą się ich niełatwe losy? O tym trzeba się już przekonać samemu.

„Ritterowie” to książka, która okazała się być przede wszystkim kroniką rodzinną. Historią przemijania, wpływu wielkiej historii na historię rodzinną, a przez to także żaczo tożsamości.  Przy tym wszystkim autorka bardzo pięknie opisuje samą przestrzeń – piękno mazurskiego krajobrazu oddane jest w tej książce w sposób bardzo plastyczny, obrazowy. Autorka posługuje się bardzo poetyckim sposobem opisywania świata – co dla jednych może być atutem, innym będzie być może utrudniać odbiór książki. Moim zdaniem – język jest wielkim atutem powieści, choć – trzeba do niego się przyzwyczaić. Największą zaletą książki jest natomiast fabuła, która wzrusza, przejmuje, wywołuje naprawdę wiele emocji. Bo to niby saga zwyczajnej rodziny, ale napisana tak niezwyczajnym językiem, że trudno się nie zatracić w świecie stworzonym przez autorkę. Polecam raczej wymagającym czytelnikom, takim, którym niestraszne wyrażenie „poetycki język”. Ale też takim, którzy są ciekawi rodzinnych historii uwikłanych w wielką historię.  Książka zasługuje na uwagę.

Anka

Patrycja Pelica, Ritterowie. Rzecz o mazurskiej duszy, Wydawnictwo Muza, 2016, stron: 513



Książkę przeczytaliśmy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Muza i Business&Culture

wtorek, 5 kwietnia 2016

"Carry On" - Rainbow Rowell


Simon Snow jest najgorszym Wybrańcem, jaki kiedykolwiek został wybrany – tak twierdzi jego współlokator w szkole magii Watford, Baz, ale prawdopodobnie każdy, kto kiedykolwiek spotkał Simona, podziela to zdanie. Snow nie wydaje się najpotężniejszym czarodziejem wszech czasów: za każdym razem, kiedy podnosi różdżkę, coś wybucha, dlatego chłopak nie podnosi jej zbyt często. W dodatku jego dziewczyna z nim zerwała po tym, jak przyłapał ją na ewidentnej zdradzie ze współlokatorem. Nie to, żeby życie Simona było proste. Stracił rodziców, zanim ich poznał, ale już wtedy wielka przyszłość była mu przepowiedziana. Teraz wszyscy od niego wymagają poskromienia złych sił. Na końcu pozostaje Tyrranus Basilion Gimm Pitch, czyli dziedzic wielkiej fortuny dwóch historycznych czarodziejskich rodów, z którym Simon dzielił pokój od siedmiu lat. Baz próbował zabić Simona już trzy razy, a resztę czasu prawdopodobnie spędził na knuciu, jak dokonać tego po raz kolejny. Nienawiść to idealne słowo na określenie więzi, która ich łączy. Jednak oto rozpoczyna się kolejny, ostatni rok w Watford, szkole magii i czarodziejstwa, w którym Simonowi przyjdzie się zmierzyć ze swoim przeznaczeniem, mając u boku nikogo innego, jak Baza właśnie.

Carry On” jest najnowszą książką Raibow Rowell, autorki takich bestsellerów jak „Eleonora i Park czy „Fangirl” właśnie, w której po raz pierwszy spotkaliśmy się z historią Simona i Baza. Główna bohaterka „Fangirl” – Cath - jest szaloną fanką serii powieści o Simonie Snowie  (który jest kimś w rodzaju Harry’ego Poterra, ze swoją różdżką, trójką oddanych przyjaciół i przepowiednią wielkości) i, jak większość fangirls, pisze fanfiki. O Simonie i Bazie, ale nie w roli antagonistów, jak w oryginalnych książkach, lecz… zakochanych w sobie chłopców. Rainbow Rowell, podobnie jak Cath, najwyraźniej dostrzegła potencjał tego rozwiązania. Zapytana przez fanów, czy napisała „Carry On” jako Gemma T. Leslie – wykreowana przez nią postać, która w „Fangirl” figuruje jako autorka powieści o Simonie Snowie – czy może jako Cath, a wtedy „Carry On” należałoby traktować jako fanfiction, odpowiedziała, że napisała „Carry On” jako ona sama. Ponieważ uznała, że jest dłużna Simonowi i Bazowi,  a także wszystkim swoim fanom dookoła świata opowiedzenie tej historii. Po przeczytaniu powieści w oryginale mogę zapewnić, że zrobiła to pierwszorzędnie.

Eleonora i Park” oraz „Fangirl” nie urzekły mnie na tyle, żebym mogła zrozumieć fenomen Rainbow Rowell oraz w pełni docenić jej kunszt, chociaż przy drugiej powieści pisarki dostrzegłam, że skrywa w sobie pewien talent. Przede wszystkim jest to talent do opowiadania słodkich i lekkich historii, a przy tym ukrywania w nich drugiego, gorzkiego i przejmującego dna. Szczególnie w „Fangirl” udało jej się to znakomicie. „Carry On” wypada pod tym względem zupełnie inaczej: nadal jest to słodka historia z odrobiną goryczy, która czyni bohaterów bardziej realistycznymi, ale tym razem okazało się, że jest to również niespodziewanie urocza powieść – do tego stopnia, że nie mogłam przestać uśmiechać się, czytając ją.

Ale wiem, gdzie leży problem: problem zazwyczaj leży w stylu pisania, a przynajmniej tak było w tym przypadku. Do języka stosowanego w „E&P” oraz „Fangirl” miałam mieszane uczucia, natomiast ten w „Carry On”, które przeczytałam w oryginale, podbił moje serce, co oznacza, że w przypadku dwóch pozostałych powieści zawiodło tłumaczenie. Tym samym Rowell obroniła swój wątpliwy talent w moich oczach. Jej styl pisania w „Carry On” jest urzekający, lekki, przyjazny i uroczy. Nie mogłam odłożyć książki nawet na godzinę. Jeśli czuliście się zawiedzeni przez „Eleonorę i Parka” lub „Fangirl”, koniecznie sięgnijcie po „Carry On” – najlepiej w oryginale.

Bohaterowie całkowicie podbili moje serce. Simon jest typowym chłopcem, któremu nic w życiu nie wychodzi, natomiast wszyscy oczekują od niego za wiele. Jest najgorszym Wybrańcem, który sprosta swojemu zadaniu – o ile w ogóle mu sprosta – tylko dzięki cudowi. Został porzucony w dzieciństwie, wszystko wybucha mu w dłoniach, na wszystko narzeka i wiecznie chodzi głodny (przy tym uwielbia drożdżowe bułeczki). Natomiast Baz jest najmłodszym, całkowitym przeciwieństwem Simona, potomkiem wielmożnej rodziny Pitchów, a także wampirem – jak od zawsze podejrzewał Snow. Baz odgrywa w życiu Simona rolę największego nemezis, zarówno na polu znienawidzonego współlokatora, jak i w walce z czarnymi mocami. Jednak Rainbow Rowell prowadzi tory tej historii trochę inaczej: Simon i Baz, zamiast się dalej nienawidzić (jak robili przez siedem lat), powoli zakochują się w sobie. Ich relacja została wspaniale, intrygująco i uroczo wykreowana. To z pewnością moja ulubiona część „Carry On”. Jednak na innych frontach powieść również nie zawodzi: mamy tu kilku dobrze wykreowanych bohaterów drugoplanowych, ciekawą i wciągającą intrygę i uniwersum pełne magii i tajemniczych stworów, w którym teraz czarodziejskie rody toczą wojnę o władzę. Czytanie tej książki to świetna zabawa.

Carry On” to genialna wariacja na temat Harry’ego Pottera, ponieważ inspirację dziełem J.K. Rowling widać na każdym kroku, a pomimo to książka Rowell pozostaje niezwykle świeża i oryginalna. To idealna pozycja na leniwe popołudnie dla fanów obu pisarek, a także dla entuzjastów fantasy z przymrużeniem oka. „Carry On” to trochę upiorna historia, w dużej części historia miłosna, która dostarcza mnóstwo radości i optymizmu. Dzięki niej w końcu rozumiem, dlaczego tak wiele czytelniczek z całego świata uwielbia Rainbow Rowell. Chyba zaliczam się do tej grupy. Jeśli macie możliwość, sięgnijcie po „Carry On” już teraz; jeśli nie – oczekujcie z niecierpliwością polskiego wydania.

Julia

Wydanie angielskie: Rainbow Rowell, Carry On, , Macmilan Chirldren’s Books, 2015, stron: 528

piątek, 1 kwietnia 2016

PRZEDPREMIEROWO: "Chłopak, który stracił głowę" - John Corey Whaley


Premiera: 13 kwietnia

Dwa razy kozie śmierć.  To motto życiowe Travisa – chłopca, który zginął, ale przeżył. Zgodziwszy się wcześniej  na odcięcie, zamrożenie i hipotetyczne przyszłe przyszycie do innego ciała własnej głowy z mikroskopijną szansą na przeżycie.  W najlepszym razie Travis powróciłby do życia za wiele dziesięcioleci. Mimo to umierający na białaczkę nastolatek zdecydował się na szaleńczy zabieg, jedyny mogący mu zapewnić życie po życiu, jakiego pragnął.


Ku wielkiej radości całego świata stało się inaczej, niż przewidywano, medycyna rozwinęła się szybciej i Travis zmartwychwstał po zaledwie pięciu latach za pomocą ciała chłopca chorego na raka mózgu. Stając się pierwszym kriogenicznym nastolatkiem na świecie z niemałą sławą.

Dopiero po kopnięciu śmierci w tyłek Travis przekonał się, że powrót do życia nie jest tak bezproblemowy, jak się spodziewał. Medycznie wszystko było świetnie - aklimatyzacja w nowym ciele sprawiała większe problemy niż samo odcięcie głowy.  Pomijając odkrycie nowego rozmiaru majtek, najtrudniejszy okazał się nowy świat. Travis położył się na stole umierający i natychmiast obudził się zdrowy. Tak wyglądało to z jego perspektywy. Jego rodzice i przyjaciele, i cały świat normalnie żyli przez pięć długich lat niepewni, czy chłopak kiedykolwiek się obudzi.