Świat
przedzielony murem na dwie części. W jednej z nich kwitnie cywilizacja, ludzie
wspinają się na wyżyny możliwości, budują szklane domy. W drugiej rozwój cofnął
się do zamierzchłych czasów, nikt nie może w spokoju spędzić nocy, miasta, a
raczej małe osady, są rządzone przez samozwańczych dyktatorów. Wszystko za
sprawą wyhodowanego przez naukowców największej korporacji wirusa, który łączył
DNA zwierząt. Substancja wydostała się poza mury laboratorium i poczyniła
straszliwe szkody. Ludzie, którzy również byli podatni na wirus, wybudowali wielki
mur i zamieszkali za nim. Ci, którym nie udało się przedostać w bezpieczne
miejsce, zostali w miejscu nazywanym później „Dziką Strefą”.
Hybrydy
zwierząt, walka o przetrwanie, akcja osadzona w dalekiej przyszłości. Wszystko
zachęca do przeczytania „Nieludzi”,
okładka też jest niczego sobie. Niestety gorzej z zawartością. Pomysł na
stworzenie zupełnie nowych gatunków był trafiony. W końcu kto nie polubi
tajemniczej szympakabry? Niestety, „Nieludzie”
jest jedną z wielu książek pokazujących, że jakość w równym stopniu zależy od
zamysłu i wykonania.
Fabuła
rwie do przodu, średnio raz na dwie strony pojawia się nowe, dziwne, zmutowane
zwierzę, równie ważne jak pozostałe. Nim zdołałam sobie wyobrazić, jak może
wyglądać krzyżówka szympansa i kreta, pojawiało się coś nowego. Dobrze jest
wprowadzić parę nowych gatunków, ale bez przesady! W takim natłoku nie idzie
ogarnąć fabuły, nie mówiąc o skomplikowanych relacjach między bohaterami.
Wymieniony
powyżej natłok nowych stworzeń irytował mnie, ale nie na tyle mocno, żeby stracić
radość z czytania. Gdyby nie największy z licznych zgrzytów książka byłaby w
miarę zjadliwa. Niestety chwiejny ład zburzyła główna bohaterka. Zwykle w
książkach dystopijnych autorzy stawiają na silne osobowości u narratorek (tak
jak w np. „Igrzyskach śmierci”,
„Rywalkach” czy „Niezgodnej”),
jednak w „Nieludziach” zaniechano
tego genialnego pomysłu i narratorka, z którą powinniśmy się utożsamiać, odkaża
sobie dłonie żelem co 30 sekund i przerasta ją bycie brudną. Wydawało mi się,
że w połowie książki Kat Falls zdała sobie sprawę z tego błędu i główna
bohaterka nagle została obdarzona siłą ducha i odwagą. Niestraszna jej żadna szympakabra
i pokonanie jej stało się dla niej łatwizną.
W
niemal każdej porządnej dystopii młodzieżowej jest trójkąt miłosny, jeszcze lepiej,
gdy chłopcy są swoimi całkowitymi przeciwieństwami i jedyną ich cechą wspólną
jest wzajemna nienawiść. Nie, żebym nie lubiła owych skomplikowanych związków,
ale nie zawsze są one na miejscu i nie zawsze postacie walczące ze sobą o
względy zasługują ukochanej zasługują na miłość czytelnika. Tak było w tym
przypadku, z zasady czytelnik powinien z zapartym tchem czekać na rozwiązanie
trudnej, miłosnej sytuacji i dopingować obu chłopcom, nie mogąc się zdecydować,
który jest lepszy. Ja nic takiego nie odczułam, zmagania miłosne w „Nieludziach” ocierały się o kicz i/lub
totalne przerysowanie. Zmagający się bohaterowie również nie przypadli mi do
gustu, jeden był „obleśny w romantyczny sposób”, a drugi poważny i dziecinny
zależnie od nastroju.
Stanowczo
nie polecam „Nieludzi”, chyba że ktoś
obrał sobie za cel przeczytania każdej dystopii dla nastolatek, wtedy droga
wolna. Sama żałuje, że przeczytałam tą książkę, jest tyle lepszych pozycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz