Simon
Snow jest najgorszym Wybrańcem, jaki kiedykolwiek został wybrany – tak twierdzi
jego współlokator w szkole magii Watford, Baz, ale prawdopodobnie każdy, kto
kiedykolwiek spotkał Simona, podziela to zdanie. Snow nie wydaje się
najpotężniejszym czarodziejem wszech czasów: za każdym razem, kiedy podnosi
różdżkę, coś wybucha, dlatego chłopak nie podnosi jej zbyt często. W dodatku
jego dziewczyna z nim zerwała po tym, jak przyłapał ją na ewidentnej zdradzie
ze współlokatorem. Nie to, żeby życie Simona było proste. Stracił rodziców,
zanim ich poznał, ale już wtedy wielka przyszłość była mu przepowiedziana.
Teraz wszyscy od niego wymagają poskromienia złych sił. Na końcu pozostaje
Tyrranus Basilion Gimm Pitch, czyli dziedzic wielkiej fortuny dwóch
historycznych czarodziejskich rodów, z którym Simon dzielił pokój od siedmiu
lat. Baz próbował zabić Simona już trzy razy, a resztę czasu prawdopodobnie spędził
na knuciu, jak dokonać tego po raz kolejny. Nienawiść to idealne słowo na określenie
więzi, która ich łączy. Jednak oto rozpoczyna się kolejny, ostatni rok w
Watford, szkole magii i czarodziejstwa, w którym Simonowi przyjdzie się
zmierzyć ze swoim przeznaczeniem, mając u boku nikogo innego, jak Baza właśnie.
„Carry On” jest najnowszą książką Raibow
Rowell, autorki takich bestsellerów jak „Eleonora i Park” czy „Fangirl” właśnie, w
której po raz pierwszy spotkaliśmy się z historią Simona i Baza. Główna
bohaterka „Fangirl” – Cath - jest
szaloną fanką serii powieści o Simonie Snowie (który jest kimś w rodzaju Harry’ego Poterra,
ze swoją różdżką, trójką oddanych przyjaciół i przepowiednią wielkości) i, jak
większość fangirls, pisze fanfiki. O
Simonie i Bazie, ale nie w roli antagonistów, jak w oryginalnych książkach,
lecz… zakochanych w sobie chłopców. Rainbow Rowell, podobnie jak Cath,
najwyraźniej dostrzegła potencjał tego rozwiązania. Zapytana przez fanów, czy
napisała „Carry On” jako Gemma T.
Leslie – wykreowana przez nią postać, która w „Fangirl” figuruje jako autorka powieści o Simonie Snowie – czy może
jako Cath, a wtedy „Carry On”
należałoby traktować jako fanfiction,
odpowiedziała, że napisała „Carry On”
jako ona sama. Ponieważ uznała, że jest dłużna Simonowi i Bazowi, a także wszystkim swoim fanom dookoła świata
opowiedzenie tej historii. Po przeczytaniu powieści w oryginale mogę zapewnić,
że zrobiła to pierwszorzędnie.
„Eleonora i Park” oraz „Fangirl” nie urzekły mnie na tyle, żebym
mogła zrozumieć fenomen Rainbow Rowell oraz w pełni docenić jej kunszt, chociaż
przy drugiej powieści pisarki dostrzegłam, że skrywa w sobie pewien talent.
Przede wszystkim jest to talent do opowiadania słodkich i lekkich historii, a
przy tym ukrywania w nich drugiego, gorzkiego i przejmującego dna. Szczególnie
w „Fangirl” udało jej się to
znakomicie. „Carry On” wypada pod tym
względem zupełnie inaczej: nadal jest to słodka historia z odrobiną goryczy,
która czyni bohaterów bardziej realistycznymi, ale tym razem okazało się, że
jest to również niespodziewanie urocza powieść – do tego stopnia, że nie mogłam
przestać uśmiechać się, czytając ją.
Ale
wiem, gdzie leży problem: problem zazwyczaj leży w stylu pisania, a
przynajmniej tak było w tym przypadku. Do języka stosowanego w „E&P” oraz „Fangirl” miałam mieszane uczucia, natomiast ten w „Carry On”, które przeczytałam w
oryginale, podbił moje serce, co oznacza, że w przypadku dwóch pozostałych
powieści zawiodło tłumaczenie. Tym samym Rowell obroniła swój wątpliwy talent w
moich oczach. Jej styl pisania w „Carry
On” jest urzekający, lekki, przyjazny i uroczy. Nie mogłam odłożyć książki
nawet na godzinę. Jeśli czuliście się zawiedzeni przez „Eleonorę i Parka” lub „Fangirl”,
koniecznie sięgnijcie po „Carry On” – najlepiej w oryginale.
Bohaterowie
całkowicie podbili moje serce. Simon jest typowym chłopcem, któremu nic w życiu
nie wychodzi, natomiast wszyscy oczekują od niego za wiele. Jest najgorszym
Wybrańcem, który sprosta swojemu zadaniu – o ile w ogóle mu sprosta – tylko
dzięki cudowi. Został porzucony w dzieciństwie, wszystko wybucha mu w dłoniach,
na wszystko narzeka i wiecznie chodzi głodny (przy tym uwielbia drożdżowe
bułeczki). Natomiast Baz jest najmłodszym, całkowitym przeciwieństwem Simona,
potomkiem wielmożnej rodziny Pitchów, a także wampirem – jak od zawsze
podejrzewał Snow. Baz odgrywa w życiu Simona rolę największego nemezis, zarówno
na polu znienawidzonego współlokatora, jak i w walce z czarnymi mocami. Jednak
Rainbow Rowell prowadzi tory tej historii trochę inaczej: Simon i Baz, zamiast
się dalej nienawidzić (jak robili przez siedem lat), powoli zakochują się w
sobie. Ich relacja została wspaniale, intrygująco i uroczo wykreowana. To z
pewnością moja ulubiona część „Carry On”.
Jednak na innych frontach powieść również nie zawodzi: mamy tu kilku dobrze
wykreowanych bohaterów drugoplanowych, ciekawą i wciągającą intrygę i uniwersum
pełne magii i tajemniczych stworów, w którym teraz czarodziejskie rody toczą
wojnę o władzę. Czytanie tej książki to świetna zabawa.
„Carry On” to genialna wariacja na temat
Harry’ego Pottera, ponieważ inspirację dziełem J.K. Rowling widać na każdym
kroku, a pomimo to książka Rowell pozostaje niezwykle świeża i oryginalna. To
idealna pozycja na leniwe popołudnie dla fanów obu pisarek, a także dla
entuzjastów fantasy z przymrużeniem oka. „Carry
On” to trochę upiorna historia, w dużej części historia miłosna, która
dostarcza mnóstwo radości i optymizmu. Dzięki niej w końcu rozumiem, dlaczego
tak wiele czytelniczek z całego świata uwielbia Rainbow Rowell. Chyba zaliczam
się do tej grupy. Jeśli macie możliwość, sięgnijcie po „Carry On” już teraz; jeśli nie – oczekujcie z niecierpliwością
polskiego wydania.
Julia
Wydanie angielskie: Rainbow Rowell, Carry On, , Macmilan Chirldren’s Books, 2015,
stron: 528