1
czerwca 1943 roku do małej wioski Sochy na Zamojszczyźnie wkraczają oddziały
niemieckiego wojska, dokonując rzezi mieszkańców. To akt zemsty za rzekomą
pomoc udzielaną przez mieszkańców partyzantom. W ciągu kilku zaledwie godzin
wieś liczącą osiemdziesiąt osiem domów przestaje istnieć. Domostwa spalono,
mieszkańców rozstrzelano. Niemal 200 osób straciło tego dnia życie. Ocaleli
nieliczni. Wśród nich dziewięcioletnia wówczas Terenia Ferenc – matka Anny
Janko. Terenia Ferenc była tego dnia świadkiem masakry, jakiej niemieccy
żołnierze dokonali na bezbronnych i niewinnych mieszkańcach wsi. Patrzyła, jak hitlerowcy
zabijają jej ojca i matkę.
To
wydarzenie jest punktem wyjściem dla „Małej zagłady”. Nie jest to jednak
jeszcze jednak tragiczna i przejmująca historia rodzinna, która zrodziła się w
wyniku przeżyć związanych z II wojną światową. To znaczy – jest i tym, ale jest
też czymś więcej.
„Mała
zagłada” jest książką, która praktycznie pozbawiona jest fabuły, nie ma tu
klasycznego ciągu wydarzeń połączonych nicią przyczyna-skutek. Jest to raczej
monolog wewnętrzny (bardzo przejmujący) narratorki – Anny Janko, czasem zapis rozmowy
córki z matką. Bardzo to osobiste, intymne z jednej strony, ale z drugiej ma wymiar
niezwykle uniwersalny.