niedziela, 25 października 2015

„Córka zjadaczki grzechów” – Melinda Salisbury



Motyw zabijania dotykiem pojawia się ostatnio w książkach młodzieżowych. Co ciekawe władzą uśmiercania najlżejszym dotykiem obarcza się same dziewczęta, czemu tak jest - nie wiem. Dobrych wspomnień z tym tematem związanych nie mam, „Dotyk Julii” przerwałam w połowie. Zwykle bowiem takie powieści kręcą się wokół tylko tego jednego wątku i są przewidywalne. Nie powiem, żebym za tym przepadała.


„Córka zjadaczki grzechów” okazała  się być dużo bardziej skomplikowana,  niż początkowo myślałam. Akcja rozgrywa się w pełnym magii, średniowiecznym królestwie, rządzonym przez wiekową dynastię. Od niepamiętnych czasów jedyną w królestwie Lormere religią jest wiara w Bóstwa, Światła i Ciemności, które pobłogosławiły Rodzinę Królewską, obdarzając ją specjalnym łaskami. Czasami na Ziemi odradzała się  też Córka Bóstw – Daunen Wcielona, zapowiadająca złoty wiek królestwa.


Jak głosi legenda wyjaśniająca jej istnienie, światem od zawsze rządziły dwa Bóstwa: Daeg Władca Słońca i jego żona Naeht władająca nocą. W zamierzchłych czasach Naeht przestała wystarczać ciemność; uknuła spisek, który sprawił, że jej mąż nie mógł wzejść, pogrążając świat w ciemności. I właśnie wtedy z ich związku narodziła się Daunen, śpiewem obudziła ojca i uratowała Lormere. Daeg przysiągł, że duch Daunen powróci jako symbol nadziei, w ciele ślicznie śpiewającej rudowłosej dziewczyny, a jej przybycie  będzie błogosławieństwem dla świata.


Tak się też dzieje i na świat przychodzi Twylla, obdarzona tymi łaskami. Od urodzenia jej życie służy większemu celowi i dziewczyna zdaję sobie z tego sprawę. Z początku nie jest to jednak wcale przeznaczenie Daunen Wcielonej, tylko zjadaczki grzechów, roli  przekazywanej sobie z pokolenia na pokolenie w linii żeńskiej. Twylla nie chce pójść w ślady matki i objąć tej odpowiedzialnej funkcji, więc kiedy królowa daje jej wybór: życie w pałacu jako Daunen Wcielona i narzeczona księcia albo zostanie przy matce i objęcie funkcji Zjadaczki Grzybów, wybiera Pałac.


Okazuje się, że jej życie nie będzie takie wspaniałe, jak myślała. Musi co miesiąc dowodzić swojej boskiej natury, pijąc porannicę, śmiertelną truciznę, na którą jest odporna dzięki błogosławieństwu Bóstw. Musi też wymierzać z jej pomocą sprawiedliwość, zabijając dotykiem wrogów Lormere. Twylla czuję się mordercą  i wcale nie chcę już być Daunen Wcieloną, ale odwrotu już nie ma, a to dopiero początek jej problemów.


Akcja powieści rozwija się bardzo powoli, właściwie cały początek to opis przeszłości, nawet kiedy pojawiała się jakaś akcja, nie była niespodziewana, szokująca ani nie wnosiła nic nowego. Brzmi nudno, prawda? I takie było. Nie warto się jednak zrażać, gdyż z każdą stroną było lepiej. W połowie mogłam już bez obaw powiedzieć, że to bardzo dobra książka, a na początku byłam od tego bardzo daleka. Z każdym nowym rozdziałem pojawiał się nowy, ciekawy sekret, bohater, idea i tak na szczęście już do końca. Czułam się, jakby książka stopniowo mnie pożerała, dając na osłodę mroczną opowieść z romansem w tle.


Bohaterowie, też ulegli tej magicznej zmianie na lepsze; o ile na początku nie tolerowałam narratorki, w połowie zaczęłam się z nią zgadzać. Rzadko w powieściach następuje taka zmiana wszystkich poglądów, sympatii, przeznaczenia, charakteru, a nawet przekonań religijnych.


W  odniesieniu do „Córki zjadaczki grzechów” warto podnieść kwestię religii, w końcu cała świadomość Twylli się na niej opiera. Można powiedzieć, że narratorka jest osobą głęboko wierzącą, ale nie naiwną. Wychowywała się w rodzinie, która mimo piastowanej przez matkę funkcji nie była religijna. W takim razie zdziwiła mnie nagła przemiana duchowa, Twylla objęła funkcje błogosławionej przez Bóstwa bez żadnych pytań, niepewności. To jakoś nie zupełnie pasowało mi do jej charakteru.


Mimo podjęcia tematów: śmierci, religii, przeznaczenia, życia po śmierci, nie odniosłam wrażenia, że „Córka zjadaczki grzechów” jest książką poważną. Polecam ją raczej jako powieść umilającą zimne jesienne wieczory.

Dana


Melinda Salisbury, Córka zjadaczki grzechów, Wydawnictwo Zielona Sowa, 2015, stron: 336


Za książkę dziękujemy Wydawnictwu






4 komentarze:

  1. Chętnie sięgam po wszelkie młodzieżówki, więc myślę, że i ta prędzej czy później wpadnie w moje ręce. Wydaje się interesująca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już sam tytuł i okładka - intrygują. Treść (nie bez zastrzeżeń) - spełnia oczekiwania. Pozdrawiamy :)

      Usuń
    2. Genialna książka! A Lief okazał się podłym draniem 😢

      Usuń
  2. Ochłonęłam po przeczytaniu i nadal nie rozumiem końca. Twylla nie wybrała ani Mereka ani Liefa? Co symbolizuje pukanie do drzwi?

    OdpowiedzUsuń