niedziela, 18 października 2015

„Złodzieje snów” – Maggie Stiefvater



Czasy, kiedy spokojne miasteczko Henrietta czuwało niczym w letargu, przeminęły i nigdy nie wrócą. Obudzona linia mocy daje o sobie znać w każdej sekundzie, podobnie jak zło. Zło – pozorne lub prawdziwe – nigdy nie śpi. Dopada tych, którzy najmniej na to zasłużyli.


Ofiara złożona przez Adama nie była wybawieniem. Przeciwnie, jego czyn sprawił, że drzewa znowu przemówiły (a nic miłego do powiedzenia nie miały), ziemia się zatrzęsła, umarli stali się jeszcze bardziej nieżywi, a relacje między czworgiem przyjaciółmi uległy pogorszeniu. Kiedy Adam stara się wyprowadzić swoje życie na prostą, Gansey nie ustaje w poszukiwaniach Glendowera, a Blue dusi w sobie obezwładniające pragnienie, żeby stać się normalną dziewczyną, która może pocałować chłopaka i nie zabić go przy tym. A Ronan… Ronan gubi się we własnych snach, które zastępują rzeczywistość i niepodziewanie stają się bardziej realne, niż mógłby przypuszczać. Upiorne potwory wydostają się na zewnątrz, jednak jest to tylko kropla w morzu koszmarów.



Kolejne spotkanie z Maggie Stiefvater – dokładnie drugie, jeśli chodzi o The Raven Cycle – które umacnia mnie w przekonaniu, że to taka autorka, która ma niebywały talent w operowaniu słowami. Jeśli miałabym porównać serię Król kruków do serii o wilkach z Marcy Falls, Król kruków zdecydowanie wygrywa. Jeśli miałabym natomiast porównać Króla kruków do Złodziei snów, stwierdziłabym, że Złodzieje snów to coś niebywałego. Do pierwszej części podeszłam z dość dużymi obawami, niedługo później okazało się jednak, że nie dość, że a) ta historia ma ręce i nogi, to b) jest całkiem sprawnie napisana. Niestety, czasami nie przykuwała mojej uwagi należycie i zwyczajnie traciłam zainteresowanie. Natomiast Złodzieje snów to coś cudownego! Ta historia hipnotyzuje od pierwszej strony, pierwszego zdania, i bardzo szybko stało się jasne, że lepiej, gdybym zaczęła ją z samego rana następnego dnia, albowiem mogę nie przespać nocy.


Mówi się trudno i czyta się dalej.


Bardzo się cieszę, że autorka jednocześnie pociągnęła wątki wszystkich bohaterów z poprzedniego tomu i postawiła postać Ronana w jaśniejszym świetle. Nie da się ukryć, że to właśnie on był postacią, która najbardziej intrygowała czytelnika. Pomimo że wszyscy bohaterowie mają wyraziste charaktery (choć czasami irytujące, ale o tym za chwilę), to jednak Ronan jest z nich wszystkich najciekawszy. Chłopak z niewyjaśnioną przeszłością, świadek makabrycznej śmierci ojca, porywczy, gwałtowny, niemal dziki i nieco aspołeczny… W drugim tomie Stiefvater więcej uwagi poświęca jego osobowości, pozwala, żeby wypowiedział kilka ironicznych linijek więcej (co mu świetnie wychodzi, nie oszukujmy się), jednocześnie dbając, żeby czytelnik nie miał go dość.


Ponownie mamy cięte dialogi oparte głównie na grach słownych i ironii, i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem: ani razu nie odczułam zmęczenia tym zabiegiem, wręcz przeciwnie – dodawało to humoru, lekkości i trochę realizmu do tej, notabene, fantastycznej historii. Choć pełno tu dziwnych istot wyjętych dosłownie ze snów, to jednak autorka pisze historię w ten sposób, że cała ta otoczka staje się jedynie tłem. Przez całą powieść możemy wyraźnie odczuć, że pozornie cicha Henrietta jest miastem, które spowijają gęste mgły, miastem wielbicieli nielegalnych wyścigów samochodowych i narkotyków, miastem ludzi o dwóch twarzach. Jako że nie przepadam za fantastyką, bardzo się cieszę, że autorce udało się nakreślić tak ciekawy świat realny. Jest w nim coś psychodelicznego, a styl Stiefvater wspaniale to odzwierciedla. Złodziei snów nie sposób odłożyć na bok.


Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to kreacja Blue. Sam pomysł na nią był naprawdę ciekawy, jednak z jej charakterem wyszło trochę gorzej, co szczególnie jest zauważalne w drugim tomie. Blue, jako jedyna dziewczyna wśród trzech chłopaków, powinna być tym bardziej zauważalna, a jednak wydaje się płaska i nijaka. Zupełnie jakby stanowiła jedynie drobny ozdobnik, w którym zakochają się wszyscy chłopcy po kolei. To jest minus, który rzucał mi się w oczy i irytował. Podobnie było z relacją pomiędzy Blue a Adamem, która obrała beznadziejny kierunek i wprowadziła jedynie chaos. Naprawdę niedobrze, że tak to się wszystko skończyło.


Pomijając te drobne mankamenty, uważam, że Złodzieje snów to świetna kontynuacja, która bije na głowę poprzedniczkę. Piękna okładka i wspaniała historia w jednym tomie. Nie mogę się doczekać trzeciej części, która zapowiada się jeszcze apetyczniej!

Julia
Maggie Stiefvater, Złodzieje snów, Wydawnictwo Uroboros, 2015, stron: 479

The Raven Cycle

Król kruków │ Złodzieje snów │ Wiedźma z lustra │ The Raven King

2 komentarze:

  1. Muszę koniecznie nadrobić "Króla kruków". Co prawda czytałam różne opinie na jego temat, ale ostatnio coraz bardziej mnie ciągnie do tej lektury.
    Pozdrawiam,
    http://magiel-kulturalny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. To ciekawe, bo ja ostatnio natykam się na same pozytywne recenzje :) Ale bardzo, baaardzo polecam! Nie mogę się doczekać wydania trzeciego tomu!!!

    OdpowiedzUsuń