piątek, 22 maja 2015

„Moriarty” – Anthony Horowitz



Jeśli znacie Sherlocka Holmesa ( „jeśli” - niefortunne stwierdzenie, KAŻDY zna tego brytyjskiego dżentelmena, detektywa-konsultanta), kojarzycie z pewnością postać jego największego wroga, Napoleona zbrodni – bo tak określił go sam detektyw, Jamesa Moriarty’ego. Jeśli przygody Holmesa pióra Arthura Conan Doyle’a stanowiły dla Was wspaniałą rozrywkę (i znów to niefortunne „jeśli” – KAŻDEGO chyba porywały), zaufajcie Anthony’emu Horowitzowi i jego powieściom, bo Horowitz to naprawdę godny następca Doyle’a. Sięgnijcie po jego powieść „Moriarty” – z pewnością się nie zawiedziecie, bo to naprawdę książka wyborna.


Kilka słów o fabule (za wiele się nie da, bo to jednak kryminał i lepiej być lakonicznym w omawianiu samych wydarzeń): punktem wyjścia jest tutaj sławne wydarzenie opisane w „Ostatniej zagadce” – oto nad wodospadem Reichenbach w Alpach starli się ze sobą Sherlock Holmes i jego arcywróg – profesor Moriarty. Obaj przepadli bez śladu w otmętach wody, a zgodnie z przypuszczeniami doktora Watsona zginęli. Jako że życie nie znosi próżni, szybko pojawia się ktoś, kto próbuje przejąć/odbudować imperium zła zbudowane przez Moriarty’ego. Niejaki Clarence Devereux zrobi wszystko, by przejąć władzę nad londyńskim półświatkiem i nie cofnie się przed niczym: jego metody działania są brutalne i wstrząsają londyńską ulicą. Śladem tego Amerykanina podąża prywatny detektyw Frederick Chase z Agencji Detektywistycznej Pinkertona, a pomocną dłoń wyciąga doń inspektor Scotland Yardu, gorliwy naśladowca słynnego detektywa, Athelney Jones.  Tak mniej więcej wygląda zawiązanie akcji.


Ktoś mógłby w tym miejscu zapytać: „Okay, ale jaki to ma związek z Holmesem i tym bardziej tytułowym Moriarty, skoro obaj zginęli?”. Zaufajcie mi, ma. I tylko tyle mogę napisać w tym miejscu, by nie zdradzić żadnych istotnych elementów intrygi. No dobrze, może Holmes z martwych nie wstanie, ale jego cień przewija się przez kolejne stronice kryminału, patronując postaci Jonesa. Ponieważ pojawiają się tutaj nawiązania do przygód detektywa, jego wielbiciele z pewnością będę mieć niezłą zabawę w rozszyfrowywaniu, do której zagadki kryminalnej nawiązuje Horowitz. Przecież już sam Frederick Chase znany jest czytelnikom Doyle’a choćby z historii opowiedzianej w „Znaku czterech”. Takie smaczki w są miłym bonusem dla wielbicieli Sherlocka. Tym, którzy jakimś cudem nie znają jednak jego przygód, te nawiązania do opowiadań i powieści Doyle’a absolutnie nie popsują dobrej zabawy.


Horowitz zachwycił mnie przede wszystkim jednym – wydawałoby się niemożliwym. Udało się mu uchwycić i doskonale oddać klimat i ducha opowieści Doyle’a. Gdyby powieść opublikowano jako niedawno odnalezioną powieść samego Doyle’a i firmowano jego nazwiskiem, nikt by się chyba nie połapał w tym oszustwie, tak doskonale Horowitz odtworzył styl Szkota. U Horowitza jest to, do czego przyzwyczaił nas Doyle: suspens, ciekawa  i nieprzewidywalna intryga.


Rozstrzygnięcie zagadki wprawiło mnie w osłupienie. Kiedy doszłam do punktu kulminacyjnego i poznałam rozwiązanie, zapewne miałam na twarzy wypisany wyraz kompletnego oszołomienia (znaki rozpoznawcze: otwarte usta, ewentualnie szczęka na podłodze, oczy jak pięciozłotowe monety). Jak mogłam dać się tak wyprowadzić w pole? Jak mogłam nie połapać się wcześniej, o co tutaj chodzi? Brawo, panie Horowitz, nieźle zabawił się pan moim kosztem. Potem jednak zdziwienie zamieniło się w złość: pan, panie Horowitz nie wyprowadził mnie w pole, pan mnie perfidnie oszukał. Tego się nie robi czytelnikowi! Ale z drugiej strony: dlaczego nie? Ciągle mam do tego zakończenie ambiwalentny stosunek.


Cóż – bez względu na to, czy zakończenie to prawdziwy majstersztyk, czy też zwyczajne oszustwo, nie odmawiam nikomu przyjemności obcowania z powieścią Horowitza. Horowitz serwuje bowiem czytelnikom wyśmienitą rozrywkę w duchu Doyle’a. Nie dajcie się jednak zwieść grze pozorów (to chyba daremny apel – i tak dacie się wyprowadzić w pole ; ) )

pani eM
Anthony Horowitz, Moriarty, Dom Wydawniczy Rebis, 2015, stron: 288

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz