sobota, 23 maja 2015

„Maybe someday” – Colleen Hoover



Colleen Hoover uwiodła mnie swoim cudownym Hopeless (które nie było tak beznadziejne, jak mogłoby), a przy Losing Hope udowodniła, że nawet zmiana narracji jej nie straszna. Nie zaprzeczam, że jej książki czyta się genialnie, a ochów i achów nie można już zliczyć, ale jednak mam pewną świadomość, że pisząc romanse, nie można się zbytnio popisać wyobraźnią ani konstrukcją fabuły. Co innego warsztat pisarski. Z takim właśnie przekonaniem podeszłam do kolejnej książki królowej New Adult, Maybe Someday.


Sydney miała poukładane życie – studia, pracę, chłopaka – które właśnie zawaliło się jej na głowę. KIedy dowiedziała się, że jej ukochany zdradza ją z jej współlokatorką, spakowała swoje rzeczy i opuściła mieszkanie. Trafiła pod dach Ridge’a, chłopaka z mieszkania obok, którego codziennie widywała grającego na balkonie. Jednak Ridge ma problem – jego pięknej muzyce brakuje tekstów, a układanie tekstów jest tym, co Sydney robi w wolnym czasie. Możliwe, że tych dwoje będzie siebie bardziej potrzebować, niż oboje myślą.


Właściwie po lekturze mam niezły mętlik w głowie i zupełnie nie wiem, co napisać. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy ta książka mi się podobała, czy  nie. Jedno muszę przyznać: z pewnością jestem rozczarowana, że zachwytów nie było. Po świetnym Hopeless, któremu nic dodać nic ująć, Maybe Someday wypadło trochę przeciętnie. A teraz przejdźmy do rzeczy.


Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ogromna głupota i pustota, która cechowała główną bohaterkę na pierwszych kilku stronach, a jest to dziewczyna, która na zawołanie przynosi swojemu durnemu chłopakowi piwo. Co z tego, że zaraz się dowie, że jest przez niego zdradzana; przez kilka następnych stron będzie sobie wmawiała, że jej chłopak jest chodzącą doskonałością (cóż, jej chłopak to idealny przykład chodzącej niedoskonałości pod każdym możliwym względem) i z pewnością nie mógł tego zrobić. Później powie jeszcze, że przecież jest z nim szczęśliwa i oboje się bardzo kochają. Ogromnie mnie to zirytowało, bo żyjemy  w czasach, kiedy praktycznie każdy – nawet mężczyźni – naciska na szczególny szacunek do kobiet, a pani Hoover wyskakuje z czymś takim.


Spokojnie, później będzie już tylko lepiej.


Chciałabym napisać, że bohaterowie to najlepszy element tej książki, w której fabuła niemal się nie pojawia, ale niestety to nieprawda. To całkiem dobrze wykreowane postacie z własną historią i doskonałym rysem psychologicznym, ale przez większość książki nie potrafią się zdecydować, co ze sobą zrobić. Być albo nie być, Szekspir doskonale wiedział, o co pyta. Oczywiście ta niepewność Ridge’a i Sydney jest w dużej mierze usprawiedliwiona, ale to nie zmienia faktu, że ta książka powinna być dużo bardziej rozbudowana niż tylko przemyślenia na temat wielkości swojej winy wobec winy współtowarzysza albo wyrzutów sumienia.


Hoover w pisaniu swoich romansów wcale się nie ogranicza i na palcach jednej ręki nie zliczycie jej powieści, a pisać zaczęła nie tak dawno. Nie przeczytałam co prawda wszystkich, ale rzuciło mi się w oczy, jak podobne są to historie. Autorka opiera się na pewnych szablonach, ale nie odebrało mi to przyjemności z czytania tej książki. To taka miła, choć pełna tragedii historia. Jak to w romansach bywa, pojawią się uniesienia i namiętne chwile, chociaż w zasadzie jest to dosyć realistycznie napisany wątek miłosny. Właściwie tylko wielkość uczucia, które czują do siebie bohaterowie, dodaje mu bajkowego klimatu.


Maybe Someday jest w dużej mierze książką o muzyce, bo to właśnie ona łączy głównych bohaterów. Ich zamiłowanie do tej pasji jest naprawdę wzruszające, szczególnie biorąc pod uwagę okoliczności – których oczywiście nie zdradzę, żeby nie psuć Wam radości  z czytania. O ile motyw muzyki w książkach zazwyczaj mnie nie porywa, tu muszę przyznać, że Colleen Hoover bardzo ciekawie przedstawiła ten wątek.


Maybe Someday nie podbiło mojego serca tak samo jak Hopeless, ale również mi się podobało. Chociaż przy tej lekturze zdecydowanie objawił mi się brak literackiego wykształcenia autorki ( nie twierdzę, że każdy dobry pisarz jest pisarzem z wykształcenia, ale akurat u pani Hoover język potoczny  jest bardzo zauważalny. A może to tylko w Maybe Someday?), to nadal pozostaje to ładnie napisana opowieść o miłości, o zdradzie i lojalności, o przeciwnościach losu i pokonywaniu ich i, oczywiście, o muzyce. Losy Ridge’a i Sydney zdecydowanie mnie porwały i zaciekawiły. Nie zarwałam dla nich co prawda nocy, ale czy dla wszystkich historii trzeba  noc zarywać? Może kiedyś też czeka nas taka bajkowa miłość. Może kiedyś.

Julia
Colleen Hoover, Maybe Someday, Wydawnictwo Otwarte, 2015, stron: 440

2 komentarze:

  1. Jestem od pewnego czasu bardzo ciekawa "Maybe Someday". Co prawda mam ją juz i czeka na swoją kolej, ale wiem, że już niedługo ją przeczytam, chociaz wątpie, że zawładnie moim sercem, mam malutką nadzieję, że jednak się mylę.

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Maybe Someday jest naprawdę dobrą książką w swojej kategorii, ale w moim odczuciu czegoś jej brakuje. Rzuciło mi się w oczy, że brak tu tego zapału w opisywaniu uczucia między głównymi bohaterami i chyba oczekiwałam czegoś więcej po tej autorce. Tak czy siak zdecydowanie polecam, bo bardzo miło czyta się Maybe Someday :)

    OdpowiedzUsuń