niedziela, 14 czerwca 2015

„Zakon Mimów” – Samantha Shannon



Samantha Shannon z pewnością nie osiadła na laurach po sukcesie swojej debiutanckiej powieści. "Czasem Żniw" autorka, wprowadzając nas w świat rządzony przez apodyktycznych Refaitów, pozwoliła nam zaledwie liznąć ciasta, jakim jest uniwersum Paige Mahoney, pozostawiając niedosyt i trawiący wciąż głód. Ten stan trwał aż do kwietnia 2015 r., kiedy to ukazała się kontynuacja książki,  również z intrygującym tytułem - "Zakon Mimów". Nie jest to długi okres, patrząc na to, ile średnio trzeba czekać na ukazanie się naprawdę dobrej książki. Czy  druga część okazała się równie urzekająca jak jej poprzedniczka?          


Rebelia w Szeolu I trwa. Paige wraz z grupą jasnowidzów udaje się wyrwać z tego piekła. Ale czy Londyn jest bezpieczniejszym miejscem? Koniec końców bunt ma tragiczne skutki. Zaledwie garstce zbiegów udaje się ukryć na ulicach miasta. Muszą się chować, tkwić w podziemiach jak szczury, a Sajon nie śpi. Za wszelką cenę stara się odnaleźć uciekinierów, by skrywana od 200 lat tajemnica nie ujrzała światła dziennego.


Paige również nie ma łatwego życia. Pozornie bezpieczna w Siedmiu Pieczęciach dalej musi trzymać się na baczności. Władze Sajonu zaostrzyły rygor. Nigdy dotąd na ulicach nie pojawiło się tylu Czerwonych. Jest to tłumaczone zwiększeniem środków bezpieczeństwa z powodu zbliżającego się Święta Listopadowego, lecz tylko społeczność jasnowidzów zna prawdę. Nasza bohaterka jest obecnie najbardziej poszukiwaną osobą w całym Londynie, jej nemezis nie spocznie dopóty, dopóki nie dostanie jej w swoje ręce żywej. Lub martwej. Panna Mahoney ma również inny problem – za wszelką cenę musi znaleźć sposób, by przekazać innym informację o Refaitach i Emmitach. Rozpierzchły i niezorganizowany syndykat, pogrążony we własnych intrygach  ani myśli słuchać bajeczek nic nieznaczącej faworyty. Tylko Paige widzi realne zagrożenie w przybyszach z zaświatów. Społeczeństwo jasnowidzów potrzebuje przeorganizowania, a Blada Śniąca doskonale zdaje sobie z tego sprawę i zamierza wziąć sprawy w swoje ręce. Tylko w ten sposób syndykat zacznie stanowić realne zagrożenie dla Sajonu i Refaitów, na razie są bandą rozwydrzonej hołoty, zajętej wyłącznie swoimi sprawami.


Samantha Shannon poszła za ciosem. Druga część książki jest tak samo niesamowita jak jej poprzedniczka. Jak w "Czasie Żniw" fabuła rozkręcała się powoli, tak w "Zakonie mimów" akcja goni akcję. Autorka nie daje nam ani chwili wytchnienia, cały czas coś się dzieje. Po skończeniu czytania jednego wątku, mimowolnie stajemy się ciekawi, co wydarzy się w następnym. A nie jest to wcale takie oczywiste! Książka posiada niezliczoną ilość niespodzianych zwrotów akcji, a zakończenie zadziwi nas, niezależnie od tego, jakie były nasze przypuszczenia. Mimo młodego wieku Samantha Shannon pisze bardzo dojrzale – lecz jednocześnie jej styl pisania jest prosty i książki czyta się go niesamowicie lekko. Nie wiem, co tej autorce siedzi w głowie, skoro potrafiła stworzyć tak rozbudowane uniwersum, dopracowane w każdym calu, ale niech tam się zadomowi na stałe! Wszystko tutaj do siebie pasuje, wszystko jest perfekcyjnie wykończone i wytłumaczone. Nie ma żadnych niedociągnięć, na każde pytanie odnośnie fabuły jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedź w książce. Właśnie w tym celu powstał słowniczek, jak poprzednio umieszczony na końcu książki, lecz tym razem został on uzupełniony o kolejne zagadnienia. Chociaż w drugiej części książki pojawiło się coś jeszcze – oprócz objaśnienia Siedmiu kategorii jasnowidzenia, autorka podarowała nam także dokładny spis Eterycznego Stowarzyszenia oraz mapy I i II Kohorty. Osobiście uwielbiam takie dodatkowe smaczki, które pozwalają nam na lepsze wyobrażenie świata, w którym toczy się akcja. Co jeszcze? Nie możemy oczywiście zapomnieć o bohaterach! Lecz w tej kwestii za wiele się nie zmieniło. Tak samo jak w "Czasie Żniw", są one rewelacyjnie nakreślone. Jak mówiłam, nie znajdziemy tutaj dwóch chociażby podobnych osobników. W tej części autorka pozwala zadebiutować postaciom drugoplanowym, co mnie niezmiernie cieszy. Jesteśmy w stanie dowiedzieć się nieco więcej o przeszłości samego Jaxona Halla, który oprócz Naczelnika był dla mnie największą zagadką, którą jednocześnie obdarzyłam chyba największą sympatią. Nie mogło również zabraknąć wątku miłosnego, lecz został on tak subtelnie wpleciony w całą fabułę, że nie odnosimy wrażenia, że z opowiadania o dystopijnej wizji świata robi nam się słabe romansidło. Paige dalej jest jedną z moich ulubionych bohaterek – chociaż dalej robi za worek treningowy :)

Nie jest to w sumie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że ma na karku całą świtę Refaitów.

Musi teraz bardzo uważać, by nie zostać złapaną. 
A Sajon nie śpi. Czuwa.


Jestem niezwykle zadowolona z tego, że ta książka trafiła w moje ręce. Autorkę pokochałam jeszcze bardziej – świat przez nią wykreowany przedstawiła w tak świetny sposób, że aż trudno oderwać się od lektury. Strony pochłania się w błyskawicznym tempie, a na końcu czuje się niedosyt, głód i chęć poznania kolejnych przygód małej Paige. Naprawdę nie sposób się go pozbyć. Jedyną opcją ratunku może okazać się kolejna część "The Bone Season", na który najprawdopodobniej przyjdzie nam czekać kolejny rok albo i dłużej. Chociaż, jeżeli mam być szczera, to wolę poczekać dłuższy okres, by potem w pełni móc się cieszyć kolejnym owocem pracy Samanthy Shannon. Im dłużej trawi Cię głód, tym lepiej smakuje posiłek, prawda?



Karolina

Za możliwość przeczytania książki dziękujemy Wydawnictwu SQN




Czas Żniw │ Zakon Mimów

Samantha Shannon, Zakon mimów, Wydawnictwo SQN, 2015, stron: 544

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz