Samantha Shannon z pewnością nie osiadła na
laurach po sukcesie swojej debiutanckiej powieści. "Czasem Żniw"
autorka, wprowadzając nas w świat rządzony przez apodyktycznych Refaitów, pozwoliła
nam zaledwie liznąć ciasta, jakim jest uniwersum Paige Mahoney, pozostawiając
niedosyt i trawiący wciąż głód. Ten stan trwał aż do kwietnia 2015 r., kiedy to
ukazała się kontynuacja książki, również
z intrygującym tytułem - "Zakon Mimów". Nie jest to długi okres,
patrząc na to, ile średnio trzeba czekać na ukazanie się naprawdę dobrej
książki. Czy druga część okazała się
równie urzekająca jak jej poprzedniczka?
Rebelia w Szeolu I trwa. Paige wraz z grupą
jasnowidzów udaje się wyrwać z tego piekła. Ale czy Londyn jest bezpieczniejszym
miejscem? Koniec końców bunt ma tragiczne skutki. Zaledwie garstce zbiegów
udaje się ukryć na ulicach miasta. Muszą się chować, tkwić w podziemiach jak
szczury, a Sajon nie śpi. Za wszelką cenę stara się odnaleźć uciekinierów, by
skrywana od 200 lat tajemnica nie ujrzała światła dziennego.
Paige również nie ma łatwego życia. Pozornie bezpieczna
w Siedmiu Pieczęciach dalej musi trzymać się na baczności. Władze Sajonu
zaostrzyły rygor. Nigdy dotąd na ulicach nie pojawiło się tylu Czerwonych. Jest
to tłumaczone zwiększeniem środków bezpieczeństwa z powodu zbliżającego się
Święta Listopadowego, lecz tylko społeczność jasnowidzów zna prawdę. Nasza
bohaterka jest obecnie najbardziej poszukiwaną osobą w całym Londynie, jej
nemezis nie spocznie dopóty, dopóki nie dostanie jej w swoje ręce żywej. Lub
martwej. Panna Mahoney ma również inny problem – za wszelką cenę musi znaleźć
sposób, by przekazać innym informację o Refaitach i Emmitach. Rozpierzchły i
niezorganizowany syndykat, pogrążony we własnych intrygach ani myśli słuchać bajeczek nic nieznaczącej
faworyty. Tylko Paige widzi realne zagrożenie w przybyszach z zaświatów.
Społeczeństwo jasnowidzów potrzebuje przeorganizowania, a Blada Śniąca
doskonale zdaje sobie z tego sprawę i zamierza wziąć sprawy w swoje ręce. Tylko
w ten sposób syndykat zacznie stanowić realne zagrożenie dla Sajonu i Refaitów,
na razie są bandą rozwydrzonej hołoty, zajętej wyłącznie swoimi sprawami.
Samantha Shannon poszła za ciosem. Druga część
książki jest tak samo niesamowita jak jej poprzedniczka. Jak w "Czasie
Żniw" fabuła rozkręcała się powoli, tak w "Zakonie mimów" akcja
goni akcję. Autorka nie daje nam ani chwili wytchnienia, cały czas coś się
dzieje. Po skończeniu czytania jednego wątku, mimowolnie stajemy się ciekawi,
co wydarzy się w następnym. A nie jest to wcale takie oczywiste! Książka
posiada niezliczoną ilość niespodzianych zwrotów akcji, a zakończenie zadziwi
nas, niezależnie od tego, jakie były nasze przypuszczenia. Mimo młodego wieku Samantha
Shannon pisze bardzo dojrzale – lecz jednocześnie jej styl pisania jest prosty
i książki czyta się go niesamowicie lekko. Nie wiem, co tej autorce siedzi w
głowie, skoro potrafiła stworzyć tak rozbudowane uniwersum, dopracowane w
każdym calu, ale niech tam się zadomowi na stałe! Wszystko tutaj do siebie
pasuje, wszystko jest perfekcyjnie wykończone i wytłumaczone. Nie ma żadnych
niedociągnięć, na każde pytanie odnośnie fabuły jesteśmy w stanie znaleźć
odpowiedź w książce. Właśnie w tym celu powstał słowniczek, jak poprzednio
umieszczony na końcu książki, lecz tym razem został on uzupełniony o kolejne
zagadnienia. Chociaż w drugiej części książki pojawiło się coś jeszcze – oprócz
objaśnienia Siedmiu kategorii jasnowidzenia, autorka podarowała nam także
dokładny spis Eterycznego Stowarzyszenia oraz mapy I i II Kohorty. Osobiście
uwielbiam takie dodatkowe smaczki, które pozwalają nam na lepsze wyobrażenie
świata, w którym toczy się akcja. Co jeszcze? Nie możemy oczywiście zapomnieć o
bohaterach! Lecz w tej kwestii za wiele się nie zmieniło. Tak samo jak w
"Czasie Żniw", są one rewelacyjnie nakreślone. Jak mówiłam, nie
znajdziemy tutaj dwóch chociażby podobnych osobników. W tej części autorka
pozwala zadebiutować postaciom drugoplanowym, co mnie niezmiernie cieszy.
Jesteśmy w stanie dowiedzieć się nieco więcej o przeszłości samego Jaxona
Halla, który oprócz Naczelnika był dla mnie największą zagadką, którą
jednocześnie obdarzyłam chyba największą sympatią. Nie mogło również zabraknąć
wątku miłosnego, lecz został on tak subtelnie wpleciony w całą fabułę, że nie
odnosimy wrażenia, że z opowiadania o dystopijnej wizji świata robi nam się
słabe romansidło. Paige dalej jest jedną z moich ulubionych bohaterek – chociaż
dalej robi za worek treningowy :)
Nie jest to w sumie dziwne, biorąc pod uwagę fakt,
że ma na karku całą świtę Refaitów.
Musi teraz bardzo uważać, by nie zostać złapaną.
A
Sajon nie śpi. Czuwa.
Jestem niezwykle zadowolona z tego, że ta książka
trafiła w moje ręce. Autorkę pokochałam jeszcze bardziej – świat przez nią
wykreowany przedstawiła w tak świetny sposób, że aż trudno oderwać się od
lektury. Strony pochłania się w błyskawicznym tempie, a na końcu czuje się
niedosyt, głód i chęć poznania kolejnych przygód małej Paige. Naprawdę nie
sposób się go pozbyć. Jedyną opcją ratunku może okazać się kolejna część
"The Bone Season", na który najprawdopodobniej przyjdzie nam czekać
kolejny rok albo i dłużej. Chociaż, jeżeli mam być szczera, to wolę poczekać
dłuższy okres, by potem w pełni móc się cieszyć kolejnym owocem pracy Samanthy
Shannon. Im dłużej trawi Cię głód, tym lepiej smakuje posiłek, prawda?
Karolina
Za możliwość przeczytania książki dziękujemy
Wydawnictwu SQN
Czas Żniw │ Zakon Mimów
Samantha Shannon, Zakon mimów, Wydawnictwo SQN,
2015, stron: 544
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz