„Nie
chodzi o to, czy wygracie, czy przegracie, lecz jak gracie.”
(s. 147)
Dwunastoletni
Kyle Keeley to wielbiciel łamigłówek i gier, zwłaszcza gier i komputera –
typowy współczesny dzieciak. Kiedy w jego mieście po dwunastu latach ma zostać
otwarta nowa biblioteka miejska, nie jest to dla niego specjalnie atrakcyjna
wiadomość. Kiedy jednak okazuje się, że fundatorem tej biblioteki je niejaki
pan Lemoncello – bogacz, filantrop, ekscentryk, a przede wszystkim producent
uwielbianych przez Kyle’a gier – sprawa wygląda inaczej. Dodatkowo na
dwanaścioro wybrańców czeka nie lada atrakcja – bilet na tajemnicze otwarcie
biblioteki i noc w niej. Kyle, który aktualnie ma szlaban na wszystkie gry w
domu, zrobi więc wiele, by dostać się do biblioteki. Okazuje się, że
dwanaścioro dzieciaków, którym udało się wygrać bilet na zagadkowe otwarcie,
zostaje zaproszonych do niezwykłej, najbardziej wciągającej, najnowszej gry pana Lemoncella. To niemal jak Igrzyska Śmierci
– tylko bez strzał i zabijania. Jakie są zasady tej gry? Z jakimi przeszkodami będę
musieli zmierzyć się młodzi bohaterowie? Czego dowiedzą się o sobie samych?
„Biblioteka
pana Lemoncella” pokazuje biblioteki jako miejsca magiczne i wyjątkowe,
pokazuje, jak wielką siłą jest literatura – nie tylko jako skarbnica wiedzy. To
naprawdę ciekawa i zabawna lektura, przy której każdy może dobrze się bawić i
sam łamać sobie głowę nad kolejnymi zadaniami, z którymi przyjdzie się zmagać
bohaterom. Pod tym względem czyta się jak powieść kryminalną – tylko trupa
brak, ale zagadka, którą trzeba rozwiązać jest, i to niebanalna. Akcja –
wartka, postacie – sympatyczne (choć jeden antypatyczny się trafia), humor –
obecny, nawiązania do literatury – są. Dobra zabawa – gwarantowana.
Marcin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz