poniedziałek, 19 stycznia 2015

„Zac & Mia” - A.J. Betts



Wszystko zaczęło się od Gagi. Lady Gagi. Zac, tytułowy bohater, leży od miesiąca w izolatce po przeszczepie szpiku. Dawca pochodzi z Niemiec, więc Zac zyskuje zabawny przydomek Helga, w końcu teraz ma niemiecką krew, jest do szpiku (dosłownie) niemiecki. Każdy jego dzień wygląda tak samo – do bólu nudno. Wszystko zmienia się, gdy do pokoju obok trafia nowa pacjentka, tytułowa Mia, z miejsca zakłócając spokój szpitalnego oddziału. Bo ileż razy w kółko można odtwarzać ten sam kawałek Lady Gagi i to w dodatku na cały regulator?
Pięć? Dziesięć? Piętnaście? Zac doliczył chyba do dwudziestu i dał sobie spokój. W każdym razie to był dość niefortunny początek znajomości tych dwojga, znajomości, która przerodzi się w coś więcej. Nie, nie bójcie się – nie będzie tu mdławej historyjki miłosnej, przy której dziewczyny będę co chwilę ocierały łzy, a chłopcy z politowaniem przewracać oczami.

„Zac & Mia” to przede wszystkim historia o zmaganiach z nieuleczalną chorobą, o życiu z wyrokiem, ale nie bez nadziei. Przede wszystkim o różnych postawach wobec choroby i cierpienia:

 „Chodzi mi o raka. To słowo na “c”, cancer. Rak niesie takie spustoszenie, że powinien wjeżdżać do ciała na syrenie z błyskającymi światłami. Nie powinno się mu pozwolić wśliznąć po cichu i zalęgnąć w mózgu, żeby się krył między wspomnieniami."*

Mamy dwoje bohaterów: Zac cierpi na białaczkę, rokowanie po kolejnym przeszczepie są coraz mniejsze, ale Zac wydaje się dość dojrzale podchodzić do kwestii swojej choroby, akceptuje ją, skoro niewiele może zrobić. Rak jest jego cząstką i musi nauczyć się z nim żyć, a może nawet zacząć traktować jak kumpla. Inaczej Mia, u której w pokoju już wisiała piękna sukienka na studniówkę, a w kącie stały eleganckie szpilki na wysokim obcasie. Dla Mii świat w jednej chwili się zawalił. Mimo że jej towarzysz rak tak groźny nie jest. Mięsak kości. Rokowanie – bardzo dobre. Ponad dziewięćdziesiąt procent. Dla Zaca Mia jest prawdziwą szczęściarą. Dla Mii – ma cholernego pecha i jej postawa wobec choroby to bunt i ucieczka – jakby myślała, że im dalej ucieknie, tym łatwiej po drodze zgubi swoją chorobę. Mię trawi jednak jeszcze gorszy rak – tak w metaforycznym znaczeniu – nienawiść do całego świata: matki, z którą nie może złapać kontaktu, rówieśników, wśród których do tej pory brylowała, a którzy wiodą teraz życie z dala od niej, bo jej światem stał się szpital. Mia nie potrafi pogodzić się z losem. Patrząc choćby na Zaca czy jego ciotkę po mastektomii, myśli sobie:


„Jak, do diabła, oni to robią? On ma cudzy szpik, a ona posiekane piersi. Jak potrafią toczyć się przez każdy dzień z tą iluzją panowania nad sytuacją. Od swojej operacji odbijam się tylko między litością a buntem. Litością a buntem. (…) Gdziekolwiek spojrzę, przypomina się to, czego nie mam. ”

Spotkanie tych dwojga młodych bohaterów to jak spotkanie dwóch żywiołów: ognia i wody. Bardzo dobrze, że autorka dała nam parę bohaterów będących swoim przeciwieństwem, ale jednocześnie wspaniale się uzupełniających. Nie sposób ich nie polubić, mimo że są tak różni. A ich różne postawy wobec choroby dają czytelnikowi pretekst do refleksji nad tym, jak sami poradziliby sobie z tym problemem. Czy mieliby siłę zaakceptować to, co ich spotkało, czy raczej bliższa im jest postawa buntu i wściekłości. To prawda, że w zwykłym życiu tych dwoje nie miałoby pewnie szansy na spotkanie. To prawda,  że ich życie przestało być zwykłe. To prawda, że każde z nich chciałoby być traktowane zwyczajnie – bez współczującego, pełnego litości spojrzenia innych, bez grubych instrukcji z wytycznymi, czego nie wolno jeść, jakich sportów nie uprawiać itp.

Mimo trudnego, choć bardzo życiowego tematu, autorce udało się uciec od pompatyczności i patosu. Książka skrzy się humorem:

„Czy to sprawiedliwe, że mam białaczkę i jednocześnie pryszcze? Jeżeli jeszcze włosy odrosną mi rude, naprawdę się wkurzę. 

Bardzo fajny pomysłem jest też sposób opowiedzenia historii. Książka dzieli się na trzy istotne części:

1.      Zac (tutaj poznajemy historię z punktu widzenia chłopaka, on jest narratorem)

2.      I (to przeplatana narracja Zaca i Mii)

3.      Mia (jak łatwo zgadnąć, autorka oddaje głos dziewczynie)

Jest jeszcze epilog, domykający całą opowieść. Świetnym pomysłem jest ten dwugłos, dzięki temu możemy niejako wniknąć w umysł dwojga (tak różnych przecież bohaterów), poznać ich świat wewnętrzny, ich myśli i motywacje.

Niektórzy porównują ją z powieścią Greena „Gwiazd naszych wina”. Daleka byłabym jednak od takich zestawień. Owszem, łączy te książki problem raka i młodych śmiertelnie chorych bohaterów, ale więcej jednak obie książki dzieli: inni bohaterowie, inny sposób narracji.

„Zac i Mia” to książka naprawdę dobra. To książka, którą z czystym sumieniem mogę polecić innym. Nie jest to może odkrywczy tekst, zaskakujący w swej fabule, ale z pewnością wnosi pewien powiew świeżości, choćby koncepcją opowiedzenia całej historii. Polecam.

Karola

* wszystkie cytaty wyodrębnione kursywą pochodzą z książki

A.J. Betts, Zac&Mia, wyd. Feeria, 2015,stron: 320

Za możliwość przeczytania książki dziękujemy Wydawnictwu Feeria 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz