Wszystko
zaczęło się od Gagi. Lady Gagi. Zac, tytułowy bohater, leży od miesiąca w
izolatce po przeszczepie szpiku. Dawca pochodzi z Niemiec, więc Zac zyskuje
zabawny przydomek Helga, w końcu teraz ma niemiecką krew, jest do szpiku
(dosłownie) niemiecki. Każdy jego dzień wygląda tak samo – do bólu nudno.
Wszystko zmienia się, gdy do pokoju obok trafia nowa pacjentka, tytułowa Mia, z
miejsca zakłócając spokój szpitalnego oddziału. Bo ileż razy w kółko można
odtwarzać ten sam kawałek Lady Gagi i to w dodatku na cały regulator?
Pięć? Dziesięć? Piętnaście? Zac doliczył chyba do dwudziestu i dał sobie spokój. W każdym razie to był dość niefortunny początek znajomości tych dwojga, znajomości, która przerodzi się w coś więcej. Nie, nie bójcie się – nie będzie tu mdławej historyjki miłosnej, przy której dziewczyny będę co chwilę ocierały łzy, a chłopcy z politowaniem przewracać oczami.
Pięć? Dziesięć? Piętnaście? Zac doliczył chyba do dwudziestu i dał sobie spokój. W każdym razie to był dość niefortunny początek znajomości tych dwojga, znajomości, która przerodzi się w coś więcej. Nie, nie bójcie się – nie będzie tu mdławej historyjki miłosnej, przy której dziewczyny będę co chwilę ocierały łzy, a chłopcy z politowaniem przewracać oczami.
„Zac
& Mia” to przede wszystkim historia o zmaganiach z nieuleczalną chorobą, o
życiu z wyrokiem, ale nie bez nadziei. Przede wszystkim o różnych postawach
wobec choroby i cierpienia:
„Chodzi
mi o raka. To słowo na “c”, cancer. Rak niesie takie spustoszenie, że powinien
wjeżdżać do ciała na syrenie z błyskającymi światłami. Nie powinno się mu
pozwolić wśliznąć po cichu i zalęgnąć w mózgu, żeby się krył między
wspomnieniami."*
Mamy dwoje bohaterów: Zac cierpi na białaczkę,
rokowanie po kolejnym przeszczepie są coraz mniejsze, ale Zac wydaje się dość
dojrzale podchodzić do kwestii swojej choroby, akceptuje ją, skoro niewiele
może zrobić. Rak jest jego cząstką i musi nauczyć się z nim żyć, a może nawet
zacząć traktować jak kumpla. Inaczej Mia, u której w pokoju już wisiała piękna
sukienka na studniówkę, a w kącie stały eleganckie szpilki na wysokim obcasie.
Dla Mii świat w jednej chwili się zawalił. Mimo że jej towarzysz rak tak groźny
nie jest. Mięsak kości. Rokowanie – bardzo dobre. Ponad dziewięćdziesiąt
procent. Dla Zaca Mia jest prawdziwą szczęściarą. Dla Mii – ma cholernego pecha
i jej postawa wobec choroby to bunt i ucieczka – jakby myślała, że im dalej
ucieknie, tym łatwiej po drodze zgubi swoją chorobę. Mię trawi jednak jeszcze
gorszy rak – tak w metaforycznym znaczeniu – nienawiść do całego świata: matki,
z którą nie może złapać kontaktu, rówieśników, wśród których do tej pory
brylowała, a którzy wiodą teraz życie z dala od niej, bo jej światem stał się
szpital. Mia nie potrafi pogodzić się z losem. Patrząc choćby na Zaca czy jego
ciotkę po mastektomii, myśli sobie:
„Jak, do diabła, oni to robią? On ma cudzy szpik, a ona posiekane piersi. Jak potrafią toczyć się przez każdy dzień z tą iluzją panowania nad sytuacją. Od swojej operacji odbijam się tylko między litością a buntem. Litością a buntem. (…) Gdziekolwiek spojrzę, przypomina się to, czego nie mam. ”
Spotkanie tych dwojga młodych bohaterów to jak
spotkanie dwóch żywiołów: ognia i wody. Bardzo dobrze, że autorka dała nam parę
bohaterów będących swoim przeciwieństwem, ale jednocześnie wspaniale się
uzupełniających. Nie sposób ich nie polubić, mimo że są tak różni. A ich różne
postawy wobec choroby dają czytelnikowi pretekst do refleksji nad tym, jak sami
poradziliby sobie z tym problemem. Czy mieliby siłę zaakceptować to, co ich
spotkało, czy raczej bliższa im jest postawa buntu i wściekłości. To prawda, że
w zwykłym życiu tych dwoje nie miałoby pewnie szansy na spotkanie. To prawda, że ich życie przestało być zwykłe. To prawda,
że każde z nich chciałoby być traktowane zwyczajnie – bez współczującego,
pełnego litości spojrzenia innych, bez grubych instrukcji z wytycznymi, czego
nie wolno jeść, jakich sportów nie uprawiać itp.
Mimo trudnego, choć bardzo życiowego tematu,
autorce udało się uciec od pompatyczności i patosu. Książka skrzy się humorem:
„Czy to sprawiedliwe, że mam
białaczkę i jednocześnie
pryszcze? Jeżeli jeszcze włosy odrosną mi rude, naprawdę się wkurzę.
Bardzo
fajny pomysłem jest też sposób opowiedzenia historii. Książka dzieli się na
trzy istotne części:
1. Zac
(tutaj poznajemy historię z punktu widzenia chłopaka, on jest narratorem)
2. I
(to przeplatana narracja Zaca i Mii)
3. Mia
(jak łatwo zgadnąć, autorka oddaje głos dziewczynie)
Jest
jeszcze epilog, domykający całą opowieść. Świetnym pomysłem jest ten dwugłos,
dzięki temu możemy niejako wniknąć w umysł dwojga (tak różnych przecież bohaterów),
poznać ich świat wewnętrzny, ich myśli i motywacje.
Niektórzy
porównują ją z powieścią Greena „Gwiazd naszych wina”. Daleka byłabym jednak od
takich zestawień. Owszem, łączy te książki problem raka i młodych śmiertelnie
chorych bohaterów, ale więcej jednak obie książki dzieli: inni bohaterowie,
inny sposób narracji.
„Zac
i Mia” to książka naprawdę dobra. To książka, którą z czystym sumieniem mogę
polecić innym. Nie jest to może odkrywczy tekst, zaskakujący w swej fabule, ale
z pewnością wnosi pewien powiew świeżości, choćby koncepcją opowiedzenia całej
historii. Polecam.
Karola
*
wszystkie cytaty wyodrębnione kursywą pochodzą z książki
A.J.
Betts, Zac&Mia, wyd. Feeria,
2015,stron: 320
Za możliwość przeczytania książki dziękujemy Wydawnictwu Feeria
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz